Ks. dr. Krzysztof Grzywocz

Uniwersytet Opolski


Wartość i sztuka słuchania


1. Wartość słuchania

Jeżeli przyjmujemy podział rzeczywistości na wartościową i niewartościową, to umiejętność słuchania sytuujemy powszechnie w pierwszym zakresie tego podziału. Cenimy ludzi, którzy potrafią słuchać, chętnie spędzamy z nimi czas, doświadczając wtedy szczególnej bliskości i więzi – owocu zetknięcia się ze światem wartości. Zdolność do uważnego słuchania, zainteresowania drugim człowiekiem zaliczana jest do cech dojrzałej osobowości. Im głębszy poziom niedojrzałości człowieka, tym większe skoncentrowanie na sobie i specyficzne słuchanie siebie. 

W jednej z biblijnych opowieści Bóg zapytał młodego króla Salomona, jaki chciałby otrzymać dar (1 Krl 3, 9). Ten poprosił o mądrość – dosłownie o dar słuchającego serca. Umiejętność dojrzałego i głębokiego słuchania (słuchania sercem) utożsamiana jest w tej opowieści z mądrością. Podobnie przekonanie odnajdujemy w licznych dziełach literackich. Pięknie i mądrze ujął to Michael Ende w powieści Momo. Narrator, charakteryzując tytułową małą Momo, pisze: „Momo miała dużo odwiedzin. Prawie zawsze widywało się u niej kogoś, kto z nią siedział i z ożywieniem rozmawiał. A jeśli ktoś jej potrzebował i nie mógł przyjść do niej, posyłał po nią, prosząc, żeby przyszła. A temu, kto nie zauważył jeszcze, że jej potrzebuje, inni mówili: idźże z tym do Momo. To zdanie stopniowo zamieniało się u ludzi z sąsiedztwa w stale używany zwrot, tak jak się mówi: wszystkiego dobrego, albo na zdrowie, albo Bóg jeden to wie. Zupełnie tak samo mówiono przy każdej okazji: idźże z tym do Momo. Ale dlaczego tak było? Czyżby Momo była tak nieprawdopodobnie mądra, że każdemu mogła udzielić mądrej rady, czy zawsze znajdowała właściwe słowa, kiedy ktoś potrzebował pociechy, czy umiała wydawać mądre i sprawiedliwe wyroki? Nie, wszystkiego tego Momo nie umiała, jak nie umie tego żadne inne dziecko. No to może umiała zrobić coś, co wprawiało ludzi w dobry humor, np. szczególnie pięknie śpiewać, albo grać na jakimś instrumencie, albo wreszcie, bo przecież mieszkała jakby w cyrku, może umiała tańczyć lub pokazywać akrobatyczne sztuczki? Nie, tak również nie było. Może umiała czarować, znała jakieś tajemnicze zaklęcie, które odpędzało wszystkie troski i nieszczęścia, umiała czytać z ręki albo w inny sposób przepowiadać przyszłość? Nic podobnego. Ale Momo umiała robić coś, jak nikt inny, umiała słuchać. Niektórzy czytelnicy powiedzą może, to przecież nic nadzwyczajnego, słuchać umie każdy. Nie będą mieli jednak racji; tylko niewielu ludzi umie naprawdę słuchać. A sposób, w jaki Momo umiała słuchać, był doprawdy jedyny w swoim rodzaju. Nie dlatego, żeby coś mówiła albo pytała, skąd przyszły jej takie myśli do głowy, nie. Momo tylko siedziała i przysłuchiwała się z wielką uwagą i z wielkim zainteresowaniem. Patrzyła przy tym na mówiącego swoimi dużymi, ciemnymi oczami, a on czuł, że nagle rodzą się w nim myśli, o których istnieniu w ogóle nie wiedział. Momo umiała tak słuchać, że ludzie bezradni albo niezdecydowani nagle dobrze wiedzieli, czego chcą, albo że nieśmiali nagle czuli się swobodnie i odważnie, albo nieszczęśliwi i przygnębieni stawali się ufni i radośni. Jeśli ktoś czuł, że jego życie jest nieudane i nic nie warte, a on sam jest jednym z milionów ludzi, takim, który nie ma żadnego znaczenia i którego można zastąpić również szybko jak zastępuje się dziurawy garnek. Jeśli ten ktoś szedł do małej Momo i opowiadał jej to wszystko, jeszcze nim skończył mówić, zaczynało mu się w dziwny sposób wydawać, że się zupełnie myli, że drugiego takiego jak on nie ma na świecie, i że dlatego w jakiś szczególny sposób jest ważny dla świata. Tak umiała słuchać Momo”.

Słuchanie jest elementem konstytutywnym prawdziwego spotkania. Wynika ono z postawy zainteresowania i szacunku wobec innej osoby; wyzwala nas z narcystycznego przekonania, że tylko nasz własny świat jest ciekawy i godny uwagi. Słuchanie jest jedną z form u-ważności na drugiego, dzięki której niepowtarzalna ważność jego świata może dojść do głosu. W tym sensie uważne i szczere słuchanie jest formą dowartościowania człowieka. U osób wysłuchanych wzmacnia się przeczucie własnej godności. Słuchanie jest wydarzeniem wartościowym, dlatego też jednym z jego skutków jest wzmocnienie u innych poczucia wartości.  

Wyjątkowym miejscem słuchania jest spotkanie z osobą chorą. Choroba jest szczególnym doświadczeniem, w którym człowiek zostaje często ogołocony z atrybutów, które w danym kontekście społecznym i kulturowym otrzymują ważne znacznie, niejednokrotnie decydujące o wartości i pozycji człowieka. Choroba osłabia lub zabiera zdrowie, sprawność fizyczną, często zewnętrzną atrakcyjność, zdolność do wykonywania pracy, poczucie bezpieczeństwa. Jeżeli ktoś tylko na tym buduje swoje poczucie wartości, to jest rzeczą oczywistą, że choroba przyczyni się do jego podważenia i obniżenia. 

Choroba przynosi także ze sobą: stan niepewności i zagrożenia, obniżenie poczucia bezpieczeństwa, dużą zależność od innych i znacznie ograniczoną możliwość kontrolowania własnego życia. Wszystko to sprawia, że pacjent cofa się – poprzez obronny mechanizm regresji – do wcześniejszych sposobów zachowań, czy wręcz wchodzi w rolę zależnego i bezradnego dziecka. Wraz z tym regresyjnym powrotem do wcześniejszego etapu życia odsłania się w nim cała rzeczywistość tamtego  okresu – także kwestia przeżywania własnej wartości. 

Głębokie poczucie wartości rodzi się zasadniczo w dzieciństwie i jest owocem długotrwałego dowartościowującego traktowania dziecka. W regresji ten okres się niejako odsłania, otwiera – jak wnętrze człowieka podczas operacji chirurgicznej.

Te dwa doświadczenia – ogołocenie i regresja – pomimo rysu negatywnego, są także unikalną szansą dla pacjenta. Dzięki nim może dokonać się głębsza reparacja (czyli naprawa) poczucia wartości  chorego człowieka, co ma – biorąc pod uwagę wyniki badań z zakresu psychosomatyki – niebagatelne znaczenia w procesie leczenia, także w wymiarze somatycznym. 

Ta reparacja dokonuje się dzięki spotkaniu i uważnemu słuchaniu pacjenta. Spotkanie wyprzedza leczenie. Słucham chorego nie tylko w tym celu, aby go dobrze zdiagnozować (słuchanie biologiczne), ale żeby go spotkać (słuchanie humanistyczne) . Naczelną wartością nie jest zdrowie, lecz spotkanie. W świetle takiej filozofii doświadczenie słuchania pacjenta może być dla niego niezwykłą szansą dotknięcia głębszych rejonów jaźni darem największej wartości – darem spotkania. Spotkanie, które nie musi być długie, aby było autentyczne i owocne, może niejako przekazać swoją wartość w najbardziej zaniedbane – od dzieciństwa aż po chwilę obecną – rejony egzystencji tego, który jest słuchany. Wartość, której  celem jest dzielenie się sobą, zostaje wpisana w najgłębsze rejestry wewnętrznego życia człowieka, decydujące o poczuciu jego godności. Rodzi się wtedy trwalsze przekonanie o swojej wartości, mniej zależne od zewnętrznych czynników, którym trzeba w pełni sprostać,  od natrętnego przekonywania siebie i innych, że jednak jestem wartościowy (skoro mam cenne wykształcenie i pracę, atrakcyjny wygląd, warto ze mną usiąść przy stole). Różne mogą być dalsze losy chorego, ale to doświadczenie pozostawi w nim głębsze przekonanie o niezwykłej wartości spotkania i jego bogactwie. 


2. Sztuka słuchania

Słuchanie jest wyrazem spotkania i powinno objąć całego człowieka (zarówno słuchającego, jak i słuchanego). W języku polskim znamy wyrażenie: „Zamieniam się w słuch”. Jeżeli słucham całym sobą, wtedy wartość słuchania i spotkania dotyka i przemienia całą osobę, która jest słuchana. Mówimy: „Cały zamieniam się w słuch” albo (w języku angielskim czy niemieckim) „Cały jestem uchem”. Zwroty te informują o tym, że chcę słuchać intensywnie i wszystko we mnie może temu służyć – pomóc w uważnym rejestrowaniu i odbieraniu drugiej osoby. Wszystko we mnie – cały wymiar cielesny, psychiczny i duchowy – kryje w sobie potencjał słuchania. Wszystko może stać się „uchem” – cały zamieniam się w słuch. Dlatego też słuchając drugiego, sam muszę uważnie rejestrować swoje wewnętrzne odbiorniki, przekazujące mi informacje o tym, co znajduje się na zewnątrz. Kontakt z rzeczywistością mam tylko poprzez nie. Podobnie jak termometr umieszczony za oknem, informują mnie o tym, co jest poza mną. Człowiek jest złożony z wielu odbiorników, które pomagają poprawnie odebrać zewnętrzną rzeczywistość . 

W spotkaniu z pacjentem, w którym ważne miejsce zajmuje słuchanie, owocne jest uświadomienie sobie bogatych możliwości ludzkiego „ucha”. A rozdzielenie jego wewnętrznej struktury na cielesną, psychiczną i duchową jest zaledwie bramą prowadzącą do wielu cennych „fragmentów” tego „ucha”. Im więcej ich uczestniczy w słuchaniu, tym bogatszy i pełniejszy jest obraz odbieranej rzeczywistości. Kto słucha tylko wybranymi obszarami swojego „ucha”, ten nie zdoła przyswoić sobie bogactwa zewnętrznego świata. 

Pierwszym wymiarem, pierwszą częścią „ucha” jest nasze ciało, które w procesie słuchania reprezentowane jest głównie przez zmysły. Co rejestrują moje oczy, uszy, węch czy dotyk? To właśnie przez nie słucham człowieka, którego spotykam. Dobrze jest rozpocząć proces słuchania od wsłuchania się w swoje zmysły. Staram się zatem odebrać jak najwięcej szczegółów: włosy (ich kolor, sposób uczesania), kolor oczu, styl ubioru, sposób poruszania się, barwa głosu, język, jakim się posługuje. Nie rejestruję tych tak wielu szczegółów po to, aby spotkanego człowieka przesłuchiwać, lecz po to, aby lepiej go słuchać, zrozumieć i pomóc mu. To wszystko, co rejestrują zmysły, jest słowem, wyrazem osoby, która w ten sposób opowiada o sobie. Co zatem mówią do mnie kolory jej ubioru, wyraz twarzy, postawa ciała, zapach perfum, ciepło albo chłód podanej dłoni? Jeżeli ktoś słucha z szacunkiem i empatią, troską, wrażliwością na godność człowieka, wiele pozna i doświadczy spotkania. 

Taka forma słuchania daje poczucie bezpieczeństwa i tworzy uzdrawiającą relację między opowiadającym a słuchającym. Przesłuchanie poniża, słuchanie dowartościowuje. Nie oglądamy drugiej osoby jak przedmiotu, lecz swoim spojrzeniem chronimy ją. Potrzeba bycia zauważonym i przyjętym należy do najważniejszych pragnień człowieka. Jedną z cech takiego pełnego empatii słuchania jest powstrzymanie się przed zbyt szybkim osądem, klasyfikacją i poniżającym zaszufladkowaniem człowieka. Jeżeli ktoś zaczerwienił się na twarzy, to potrzeba czasu, aby zrozumieć to „słowo”. Powolnie tworzący się w słuchającym opis poprzedza ocenę. Sąd, jeżeli w ogóle miałby się pojawić, w tym procesie poznania człowieka zostaje sformułowany na końcu – jest niejako ostateczny. Słuchający, który w ciągu pięciu minut orzeka o kimś, że jest normalny albo nienormalny, sam z pewnością nie jest normalny. 

Odczytanie człowieka poprzez swoje zmysły jest pierwszym obowiązkiem miłości. Niezauważenie koloru oczu, włosów, zapachu, makijażu, ruchu rąk, kroju marynarki może być formą lekceważenia drugiej osoby. Jeżeli zaś kogoś ciepłe i serdeczne spojrzenie w pierwszym momencie krępuje lub budzi w nim niepokój, warto zadać sobie pytanie: dlaczego tak się dzieje? To zatem jest pierwsza sfera słuchania i przyjęcia drugiej osoby – nasze zmysły.

 Inną częścią naszego „ucha” jest przestrzeń niejako wewnętrzna – to, co się rodzi w głębi naszego ciała. Należą do niej uczucia, pragnienia, wyobrażenia, reakcje naszego ciała. Jakie uczucia pojawiają się we mnie, gdy słucham drugiej osoby, jakie pragnienia i fantazje? Jak reaguje moje ciało? Dlaczego akurat w tym momencie poczułem ból głowy, brak koncentracji, zmęczenie i senność? To wszystko jest częścią mojego „ucha”, poprzez którą rejestruję sygnały, przychodzące od drugiej osoby. Co mówią o tej osobie moje uczucia? O czym informują mnie poruszenia mojego ciała – co poznały? Co takiego jest w tym człowieku, że tak szybko tracę siłę lub chce mi się spać? Dlaczego pojawia się agresja albo lęk? Co słyszą te uczucia? Przychodzi ktoś wyjątkowo spokojny i niezwykle grzeczny, a ja czują agresję. Dlaczego? Rozmawiam z kimś życzliwym i kulturalnym, nie ma on noża w ręku, a ja odczuwam lęk. Co mój lęk rozpoznał w tym mężczyźnie? Oczywiście, ten stan nie musi mieć wiele wspólnego z osobą, której właśnie słucham. Źródła moich odczuć mogą być gdzie indziej. Moje zmęczenie może być skutkiem trudnych godzin pracy, które mam za sobą. Słuchający powinien więc umieć odróżniać jedne odczucia od drugich. 

Podobnie słuchają nasze pragnienia. Rozmawiamy z drugą osobą i dochodzą do głosu nasze potrzeby. Mogą pojawić się pragnienia głębszej relacji, rozmowy, dotyku, przytulenia, pragnienia erotyczne i seksualne. Dlaczego akurat teraz i przy tej właśnie osobie one się budzą? A które nie budzą się – dlaczego? Co takiego słyszą, że się poruszyły i dochodzą do głosu? A jeżeli się nie budzą, co takiego jest w tej osobie, że nie dotyka ona w słuchającym pragnienia spotkania, związku, przytulenia, nie porusza potrzeb seksualnych? O czym to świadczy? Nie wolno wykluczyć także i tego obszaru „ucha”, aby się w konsekwencji nie przesłyszeć. Oczywiście, tego rodzaju pragnienia mogą pojawić się niekoniecznie w związku z osobą, której aktualnie słucham, lecz mieć inne źródło. Trzeba te pragnienia starannie odróżnić. 

Wszystkie uczucia, pragnienia i inne reakcje ciała mają w słuchającym różną intensywność. Dlatego konieczne jest zamontowanie w sobie wewnętrznych „przyrządów pomiarowych”, wskazujących aktualny poziom agresji, lęku, pragnienia bliskości i więzi. Słuchający, podobnie jak pilot w samolocie czy kierowca w samochodzie, powinien często spoglądać na te „przyrządy pomiarowe”. Jednym okiem na osobę, z którą rozmawia, drugim – na siebie. Potrzeba tutaj dużej uważności – wewnętrzne stany słuchającego mogą się często zmieniać. Dlaczego akurat w tym momencie rozmowy podniósł się we mnie poziom lęku, a osłabła potrzeba relacji i spotkania? Dlaczego właśnie teraz tracę energię, czuję większe znużenie i wręcz nudzę się? Są ludzie, którzy dają nam energię i można ich długo słuchać. Bywają jednak i tacy jak „wampiry energetyczne”, przy których szybko słabnę. Co mi to mówi o mnie samym, a także o osobie, której słucham? Co takiego jest w niej, że być może również inni przy niej słabną, nudzą się i pragną zakończyć spotkanie? 

Co takiego kryje się w drugim człowieku, że w jego obecności wzrasta poziom mojej samotności? Być może inni, którzy się z nim spotykają, czują podobnie. Słuchający reprezentuje także innych ludzi i dlatego na sobie może odczuć, co oni mogą przeżywać w zetknięciu z tą konkretną osobą. Co takiego jest w tym człowieku, że nie ma w jego życiu bliskich relacji i przyjacielskich więzi? Moje „urządzenia pomiarowe” mogą to usłyszeć. 

Tego, co poznajemy poprzez spotkanie z innym, nie oceniamy moralnie, lecz z uwagą i szacunkiem staramy się przyjąć i zrozumieć. Starannie słucham, wyłapując subtelne sygnały z różnych rejonów mojego „ucha”. Mogą to być również takie części „ucha”, z których boimy się usłyszeć sygnałów – np. tych dotyczących potrzeby czułości, intymności czy pragnień seksualnych.  Nie jest dobrze, byśmy zasłaniali „urządzenia pomiarowe” tych potrzeb. Warto zapytać: skąd taka obawa, że ich dotknięcie i poruszenie z góry klasyfikuje je jako coś złego? To raczej ich brak może czasami budzić obawy. Gdy mężczyzna słucha kobiety i poruszają się w nim potrzeby erotyczne, zazwyczaj dobrze to świadczy o obu stronach. Ocenie moralnej nie podlegają pragnienia, lecz to, co uczyniono pod ich wpływem. A tłumienie np. potrzeb erotycznych i nie słuchanie precyzyjnych informacji zeń płynących, może prowadzić do nieświadomego uwodzenia drugiej osoby – co najprawdopodobniej w dużym stopniu zakłóci relację słuchania. 

Trzecią częścią naszego „ucha” jest rozum i dokonywane przezeń interpretacje. Ściśle powiązane są z tą częścią poprzednie obszary słuchania – wspólnie tworzą one jedną całość. Nie można dobrze usłyszeć rozumem, gdy lekceważona jest rola zmysłów czy uczuć. Zaleca się także, aby zachować w procesie słuchania następującą kolejność: zmysły, uczucia i pragnienia, rozum. 

Niejednego pewnie zdziwi twierdzenie, że rozum słucha. To, co rozum rozumie, i jak interpretuje słowa i działania drugiej osoby, odsłania jakąś część jej rzeczywistości. To rozum podsuwa nam interpretacje, wyobrażenia, pomysły, które kryją w sobie informacje o słuchanym człowieku. Ten obszar „ucha” szczególnie narażony jest na subiektywność. Rozmawiam z osobą, która mówi o trudnych sprawach i przez cały czas się śmieje. Myślę: pewnie mnie lekceważy.  Takie rozumienie może okazać się bardzo ryzykowne i całkowicie mylne. Dobrze jest usłyszeć wiele interpretacji rozumu. Bywa tak, że w każdej z nich jest jakaś część prawdy. Możliwość błędnego słyszenia w sferze rozumu pogłębia się dramatycznie, gdy jest to pierwsza i mocno wyeksponowana płaszczyzna słuchania, zbyt mocno oddzielona od zmysłów oraz informacji płynących z ciała, uczuć czy pragnień. 

Paradoksalnie to pozarozumowe obszary słuchania gwarantują większą obiektywność. Niebieski kolor oczu, czerwona bluzka, odczuwany lęk i zawstydzenie są bliższe słuchanej osoby niż nasze, często zbyt pośpieszne, interpretacje dokonywane rozumem. Ktoś nie zauważył, jak ubrana była osoba, której słuchał, nie pamięta czy miała okulary, jaką biżuterię, nie poczuł zapachu perfum, nie usłyszał jej lęku i samotności, a uparcie twierdzi, że wszystkie jej problemy wynikają ze słabej relacji z matką we wczesnym dzieciństwie. Mocno uperfumowany mężczyzna niekoniecznie musi być homoseksualistą – jest to jedna z najmniej prawdopodobnych interpretacji.

Słuchanie rozumem musi być otoczone szczególną opieką, a także pełne pokory, która chroni nasze interpretacje przed narcystyczną tendencją doszukującą się w nich niepodważalnej obiektywności. Tę rozumową część „ucha” trzeba poddać starannej obiektywizacji. Jakie są jeszcze inne możliwości rozumienia? W których z nich jest najwięcej moich własnych projekcji? Co takiego jest we mnie, że nie usłyszałem innej interpretacji? Dużo już dzisiaj wiemy o zjawisku przeniesienia i przeciwprzeniesienia w relacjach międzyludzkich. Sposób, w jaki postrzegamy świat, pełen jest naszych projekcji. Przenosimy je na innych i przypisujemy im nasze własne obrazy, odczucia, projekty i wyobrażenia. „Jaka smutna dzisiaj pogoda!”, „I znowu brzydki, deszczowy dzień” – w ten sposób jesienny, deszczowy dzień stał się ofiarą czyichś projekcji. Podobnie może być w relacjach międzyludzkich. Kto zbyt często w innych widzi skąpców, egoistów, osoby skłonne do destrukcyjnej konkurencji czy narcyzmu, sam najprawdopodobniej nosi w sobie podobne problemy.  Swoje własne cechy przenoszę, projektuję na innych i przypisuję je innym. Kto słabo słucha, ten interpretując zachowania innych, najwięcej mówi o sobie. Kto prawie w każdej wypowiedzi doszukuje się podtekstów seksualnych, być może sam nie wszystko w tej sferze ma należycie uporządkowane. 

Słuchamy także zmysłami duchowymi. Ten wymiar „ucha” wyprowadza poza strefę psychologicznego słuchania i wprowadza w dynamikę życia duchowego. Zakładamy, że skoro Bóg jest obecny w każdej chwili naszego życia, to może dojść do głosu, może dojść do spotkania z Nim. Odkrycie tej obecność jest jednym z przejawów życia duchowego. Aby tak się stało, słuchający sam powinien usłyszeć Boga w życiu osoby, którą spotyka. Zmysły duchowe pomagają odczytać Jego znaki. Także i tutaj ważne jest odróżnienie własnej projekcji od realnej obecności i języka Boga. 

Aby ćwiczyć się w umiejętności słuchania całym „uchem”, całym sobą, dobrze jest od czasu do czasu wykonać „proste” ćwiczenie. Słuchając wybranej rzeczywistości, osobowej lub nieosobowej, należy skoncentrować się w bardziej intensywny sposób na jednym z wymiarów „ucha”, zostawiając niejako na boku inne jego przestrzenie. Jak na teatralnej scenie światło uwagi kieruję wtedy na patrzenie albo słuchanie, dotyk albo informacje płynące ze świata uczuć. Można dla przykładu pójść na spacer do parku i intensywnie słuchać albo patrzeć; szczególną uwagę zwrócić na bogactwo zapachów, dotyk wiatru na dłoniach, albo chłód jesiennych liści i drzew. Podczas tego spaceru można bardziej skoncentrować się na tym, co słyszy nasze uczucie lęku albo pragnienie czułej więzi. Podobne ćwiczenie można wykonać w innych sytuacjach – także w spotkaniu z drugim człowiekiem. Uważniej słuchamy wtedy doboru słów, melodii i tonacji języka; intensywniej patrzymy, aby zauważyć jak najwięcej szczegółów, albo światło uwagi w szczególny sposób kierujemy na informacje płynące z głębi naszego ciała. Pożyteczne może się tu okazać sprawdzenie poszczególnych, wymienionych wyżej, wymiarów „ucha”, aby stwierdzić, którym z nich słucham lepiej, a którym gorzej. Jak słucham potrzebą więzi? Czy zauważam, że są osoby, na które bardziej czekam i te, których nieobecność nie sprawiłaby mi zawodu. Co takiego kryje się we mnie i w drugiej osobie, że tak reaguje moja potrzeba więzi? 

Ważne umiejętności życiowe trzeba ćwiczyć – także umiejętność słuchania. Pomaga ona odkodować subtelne nieraz sygnały wysyłane przez drugą osobę. Służą temu także warsztaty i kursy, na których szczególną uwagę koncentruje się na kształtowaniu umiejętności słuchania. Proste ćwiczenia szybko mogą odsłonić realny poziom dojrzałości lub niedojrzałości naszego słuchania. Kształtuje się wtedy „wewnętrzny terapeuta”, który niejako z boku przygląda się naszemu słuchaniu i poddaje refleksji jego dojrzałość. Szybko można wtedy zauważyć, że w procesie poznawania zbyt mocno akcentuję rozumienie i interpretowanie, a słabo odbieram rzeczywistość poprzez wzrok czy zmysły wewnętrzne. Słuchając wtedy drugiej osoby łatwo się przesłyszeć i odebrać woskowy uśmiech na jej twarzy jako znak ironii i lekceważenia, a nie wyraz dużego lęku i zawstydzenia. 

Uważne słuchanie swojego słuchania, refleksja na tym, jak poznaję drugiego, w jakimś stopniu chroni przed negatywnymi skutkami naszych przeniesień i projekcji. W naszym „uchu” nieustannie kryje się wiele, także dawnych treści. To „ucho” ma także swoją pamięć. Mówimy często, że jakaś rozmowa czy wydarzenie brzmią jeszcze w naszych uszach. Dlatego też nasze aktualne spotkania i słuchanie przeniknięte są tamtymi treściami. Słuchając innych, musimy mieć świadomość tego, jak duży wpływ na nasz sposób słuchania i to, co słyszymy, mają nasze wcześniejsze rozmowy, te z poprzednich lat, a także z naszego dzieciństwa. Absolutnie „czyste” słuchanie nie istnieje . Słuchając drugiego, przenoszę na niego swoje własne doświadczenia. Kto w swoich uszach słyszy skrzywdzone głosy swojej własnej przeszłości, będzie je także „słyszał” w wielu opowieściach innych ludzi. Nie mają one jednak wiele wspólnego z tymi osobami. 

Muszę być świadom tego, że gdy rozpoczynam spotkanie po niedawno zakończonej kłótni z kimś innym, to – pozostające we mnie – agresja i wspomnienia mogą mieć wpływ na moje słuchanie. To, co możemy w takiej sytuacji zrobić, to odróżnić dawne doświadczenia i emocje, od tego, co dokonuje się w danej chwili. Podobnie nieodzowne jest odróżnienie własnych problemów od problemów innych ludzi.. W przeciwnym razie pesymista wszędzie będzie widział pesymizm, smutek i beznadziejność. Sknera wypatrzy w każdym człowieku podstępnego egoistę, a osoba narcystyczna niestrudzenie wyłapywać będzie megalomanię i lekceważenie innych. Pesymistyczny słuchacz skrupulatnie będzie zauważał i podkreślał najbardziej pesymistyczne wątki z usłyszanych opowieści. Ktoś opowiada, że w okresie dzieciństwa mieszkał w starej kamienicy, a słuchający natychmiast w swej wyobraźni zaczyna malować zawilgocony budynek o nieotynkowanych ścianach i stojącego w drzwiach ponurego ojca w brudnym podkoszulku. Od razu zakłada, że musiało to być smutne i bolesne dzieciństwo, i ten obraz – mniej lub bardziej subtelnie – narzucać będzie drugiej osobie. 

Staranne oddzielenie poszczególnych poziomów naszego „ucha” i uważne słuchanie wielu informacji dochodzących do nas stamtąd, pozwala nam odróżnić siebie od innych. Aby dobrze słuchać innych, należy wpierw uważnie i z szacunkiem wysłuchać siebie: słuchaj bliźniego jak siebie samego. 

Podstawowa zasada spotkania, owocnej komunikacji i słuchania wyraża się w „oczywistych” słowach: „Ja jestem ja, a ty jesteś ty”. Do uznania, że drugi człowiek nie jest przedłużeniem mojej osobowości, że nie jest moim drugim ja, lecz kimś innym – prowadzi często długa droga. Ta zasada wydaje się często banalna tym, którzy narzucają innym swoje zdanie, poglądy, wyobrażenia i nastroje. Dla nich np. miłość polega na tym, że druga osoba będzie spełniać wszystkie ich oczekiwania i czują lęk, gdy ktoś ma inne zdanie i wyobrażenie, czym jest miłość. 

„Ja jestem ja, a ty jesteś ty” – to kluczowa zasada w budowaniu szczęśliwych związków, w tym także słuchania. Drugi człowiek nie jest utkany z moich projekcji, wyobrażeń i pragnień – jest inny i ma prawo do własnych odczuć, rozumienia i przeżywania świata, oczekiwań i potrzeb. Mogę szukać z nim harmonii w tej inności albo odejść i karmić się własną tożsamością. On nie jest lepszy ani gorszy – jest przede wszystkim inny. Staranne słuchanie służy odróżnieniu osób, wydobyciu ich inności i jest podstawą szczęśliwych więzi.

  Przedstawione tu refleksje o wartości i sztuce słuchania to zaledwie mały fragment tego niezwykle ważnego, złożonego i fascynującego tematu. Mogą być one inspiracją do zainteresowania fenomenem spotkania i słuchania, które potrafi mieć wręcz życiodajną moc i wpływają na poczucie wartości pacjenta. Słuchanie wszystkimi wymiarami egzystencji, całym sobą, dotyka wszystkich istotnych wymiarów słuchanej osoby i nadaje im wartościujące znaczenie. Głębokie doświadczenie własnej wartości, znacząco wpływa na przeżywanie swojej cielesności i traktowanie własnego ciała jako mającego wartość. Ma także istotny wpływ na przebieg leczenia. Ostatecznie zatem choroba, która ogałaca człowieka i często prowadzi do regresji, może być szczególnym miejscem doświadczenia spotkania jako największej wartości ludzkiego życia. 

--------------------------------------------------------------------------------------------------


Jak słuchać, jak rozmawiać z pacjentem i jego rodziną,
jak budować relacje lekarz - pacjent


Jak rozmawiam z pacjentem i jego rodziną, jak buduje relację lekarz – pacjent. To temat dyskusji panelowej, która odbyła się podczas XI Gdańskich Spotkań z Etyką Lekarską w dniu 11 kwietnia 2015 roku. Wykład na temat Wartość i sztuka słuchania wygłosił psycholog z Uniwersytetu Opolskiego – ks. prof. Krzysztof Grzywocz.

W dyskusji panelowej uczestniczyli: dr hab. Jolanta Wierzba (GUMed) – pediatra, dr n. med. Barbara Sęp-Kowalikowa – psychiatra (emerytowany pracownik naukowy GUMed), dr n. med. Aleksandra Kicińska -  internista (były pracownik naukowy GUMed, Poradnia Zdrowia Prokreacyjnego), dr Mirosław Batko (Elbląg) – chirurg, specjalista medycyny paliatywnej, dr Małgorzata Kaczmarek (Chojnice) – medycyna paliatywna oraz prof. Grażyna Świątecka jako prowadząca dyskusję.

Niemal wszyscy uczestnicy panelu to laureaci nagrody im. Aleksandry Gabrysiak Okręgowej Izby Lekarskiej w Gdańsku, o wysokim etosie lekarskim, wyróżnieni za ofiarną działalność „judymowską” – prospołeczną, za wysoce empatyczny stosunek do pacjentów. 

Uczestnicy panelu wypowiadali się m.in. nt. własnego sposobu nawiązywania relacji z chorym i jego rodziną, mówili  o tym, jak radzą sobie z limitem czasu narzuconym przez NFZ dla pacjenta, w jaki sposób przekazują niepokojące informacje choremu i rodzinie, o tym czego nauczyli się na własnych błędach, a także o modlitwie za swoich pacjentów. Wszyscy lekarze biorący udział w panelu mają doświadczenie pracy zarówno w szpitalu, w tym w hospicjum jak i w praktyce poradnianej. Ich wypowiedzi oznaczone są w tekście kursywą. 

W dyskusji podkreślano doniosłość pierwszego kontaktu pacjenta z lekarzem. Pierwsza wizyta w domu czy w poradni jest początkiem budowania relacji  lekarz – pacjent – rodzina (dr Kaczmarek). To właśnie pierwsze wrażenie jakie odnosi chory w kontakcie z lekarzem decyduje często o dalszej ich wzajemnej relacji. Przywitanie pacjenta (także rodziny) przez podanie ręki, ciepły głos nabrzmiały zainteresowaniem i troską o jego zdrowie, cierpliwe wysłuchanie, wzbudzanie nadziei. 

Słowa, które lekarz wypowiada zwłaszcza przy pierwszej wizycie do pacjenta i jego rodziny pozostają często na zawsze w świadomości chorego i jego najbliższych. 

Doc. Jolanta Wierzba zilustrowała to przykładami z własnej praktyki: W mojej poradni pojawiła się rodzina pacjenta, u którego 24 lata temu zdiagnozowano rdzeniowy zanik mięśni. Rodzice do dziś pamiętają wypowiedziane wówczas do nich przez mnie słowa. Przyjęli je jak ogłoszenie wyroku krótkiego życia. Podobno razem, wówczas płakaliśmy. A chłopiec żyje nadal od tylu lat, podłączony do respiratora. Jest sprawny umysłowo i aktywny na Facebooku. Ma stałą łączność internetową ze światem. Ma braci, rodziców, przyjaciół, kochającą rodzinę.  I druga rozmowa. Niemowlę z zespołem Downa. A ja jako młoda lekarka powiedziałam matce, że może chłopiec nie zostanie stolarzem, ale na pewno będzie mógl być jego pomocnikiem. Matka chłopca nigdy mi tych słow nie darowała. Być może dzięki jej uporowi chłopiec osiągnął dużo więcej niż ja przewidywałam. Teraz już tak nie mówię do rodziców moich pacjentów. 

Pamiętajmy, że dla nas to są kolejne rozmowy, dla rodzin - słowa na całe życie. Zawsze powtarzam moim studentom:  kiedy ogłaszasz wyrok, pamiętaj że wszystko co powiesz musisz potem powtórzyć jeszcze raz. Bo do rodziny dociera tylko straszne słowo-  rak, białaczka.  

Rozmowa lekarza z chorym ma szczególne znaczenie w badaniu psychiatrycznym. Mówiła o tym dr Barbara Sęp-Kowalik. Oto fragment jej wypowiedzi:

Często ludzie wyobrażają sobie, że badanie psychiatryczne może być dla chorego wstrząsem, lub co najmniej ciężkim przeżyciem. Nie jest to prawda. Badanie psychiatryczne polega na rozmowie z pacjentem. Nie ma ustalonego z góry schematu rozmowy z chorym, podobnie jak nie ma jednego idealnego sposobu zbierania wywiadu. Podczas pierwszego kontaktu nawiązujemy swobodną rozmowę – pytamy o zawód, zainteresowania. Specyfika badania psychiatrycznego wkracza w sferę subiektywnych przeżyć, myśli i uczuć. Wymaga taktu i umiejętnego formułowania pytań. Zasadą jest uważne słuchanie pacjenta, nie przerywanie wypowiedzi, okazywanie gestem i słowem prawa pacjenta do wypowiedzenia się. Czasem potrzebne jest poświadczenie sensu wyraźnej myśli, a czasem akceptujące milczenie.  

Konieczne jest zdobycie zaufania chorego. Czasem potrzebny jest uśmiech, zainteresowanie przeżyciami, nawet niedorzecznymi i budzącymi nasz sprzeciw. Błędne jest przekonanie, że nie wolno sprzeciwiać się choremu. Jeżeli przeciwstawiamy się urojeniom chorego, to w taki sposób,  by nie ucierpiała jego godność. Przesadne polemizowanie z urojeniami mija się z celem. Lekarz badający musi kontrolować swoje wypowiedzi. Psychiatrę powinny cechować ciepły i serdeczny stosunek do chorego, takt i tolerancja.

W trakcie badania nie powinno się robić notatek, posługiwać się komputerem czy magnetofonem, bo wzbudza to nieufność i zaburza intymną atmosferę. 

Szczególną grupą chorych są pacjentki i pacjenci, którzy leczą się z powodu niepłodności czy nawykowych poronień. Spotykam ich na co dzień w mojej pracy - mówiła dr Kicińska  z Poradni Zdrowia Prokreacyjnego - Naprocentrum. Ich cierpienie z powodu braku potomstwa nie zawsze spotyka się ze zrozumieniem nawet najbliższej rodziny, często przychodzą poranieni, także przez wielu lekarzy. Tylko szczera rozmowa z lekarzem może pomóc im odnaleźć się w tej trudnej sytuacji, dać nadzieję. Leczenie nie tylko kobiety ale pary małżonków w takich przypadkach, wymaga holistycznego podejścia do ich zdrowia, zebrania bardzo szczegółowego wywiadu i wnikliwego wysłuchania. Często różne dolegliwości, złe nawyki, choroby przewlekłe, zaburzenia psychiki, stres, czy przyjmowane leki, na pozór nie mające nic wspólnego z układem rozrodczym, mogą mieć znaczący wpływ na jego funkcjonowanie. Tak więc czas, który poświęcimy pacjentowi na wysłuchanie, to nie tylko pochylenie się nad jego cierpieniem, ale to także niejednokrotnie klucz do naszego sukcesu terapeutycznego.

W dyskusji panelowej podkreślano, że partnerstwo relacji z pacjentem ma doniosłe znaczenie a nie odchodzący do przeszłości paternalizm. Partnerstwo jest formą szacunku dla chorego wyraża się zwłaszcza w pełnej, rzetelnej informacji o stanie zdrowia chorego, i o możliwościach leczenia. Dr M. Batko np. jako chirurg nauczył się od swoich amerykańskich kolegów jak szczegółowo przedstawiać cel i plan zabiegu operacyjnego omawiając także ewentualne powikłania oraz zagrożenia dla zdrowia czy życia w wypadku odmowy zgody na zabieg przez pacjenta. Aby nawiązać przyjazną relację z pacjentem, wzbudzić jego zaufanie lekarze często wychodzą poza schemat anamnezy pytając o jego zainteresowania, o rodzinę, o wydarzenia. W czasie wizyt u chorego (hospicyjnego) często rozmawiam o tym co za oknem, o filmach, o sztuce, o sporcie o naszych dzieciach czy wnukach – mówił dr M. Batko. Dodam (GŚ), że przy kolejnych wizytach dobrze jest nawiązać do takich wcześniejszych rozmów. Wzmacnia to w chorych przekonanie, że lekarz  interesuje się także jego Osobą, nie tylko chorobą samą, że nie jest on tylko, nowotworem czy wrzodem żołądka zawałem serca.  

Jak sprostać trudnym rozmowom, czy i jak informować pacjentów, rodzinę o złym rokowaniu. Są to rozmowy na tyle trudne, że przygotowuję się do nich przez kilka dni, często robię to stopniowo, bacznie uważając ile chory jest w stanie przyjąć powiedziała dr M. Kaczmarek o swojej pracy w Hospicjum Chojnickim. 

Jednym z trudnych pytań są te dotyczące śmierci. Dr Batko pytany przez pacjenta bądź rodzinę o termin spodziewanego zgonu – odpowiada że nie wie, ponieważ nie jesteśmy w stanie przewidzieć dnia. Często sam pacjent mi mówi, że umiera, bądź że koniec jego jest bliski i wtedy nie zaprzeczam. Staram się zawsze mówić prawdę pacjentowi jeśli sobie tego życzy, ale nigdy nie odbieram mu nadziei, nie mówię, że sprawa jest beznadziejna. Rodzinie tłumaczę często jak może wyglądać mechanizm śmierci.

Dla pacjenta zwłaszcza terminalnie chorego ważne są także małe sprawy codziennej egzystencji, od których zależy w pewnym stopniu też jego jakość życia.  Zwrócił na to uwagę także dr Batko: Jeśli dla pacjenta terminalnie chorego palenie papierosów, picie piwa jest bardzo ważne i podnosi jakość życia, to nie zabraniam tego, ale chcę wiedzieć, że to robi. Podobnie jest z niechęcią do zażywania leków. Szanuję wolę chorego, ale pytam dlaczego i jakich leków nie zażywa. Często cierpliwie tłumaczę, że nie musi obawiać się tak bardzo wyczytanych w ulotce objawów niepożądanych, tzw. „choroby ulotkowe” bo mogą one wcale nie pojawić się.

Jak można pomóc takim chorym gdy medycyna zawodzi? Znane są badania pochodzące z ośrodków naukowych USA, które wykazały że modlitwa pacjenta i lekarza wspiera proces leczenia chorego. Niektórzy z uczestników panelu „przyznali się” do modlitwy za swoich pacjentów nie tyle o ich cudowne uzdrowienie co z intencją wsparcia duchowego w zmaganiach z chorobą.  

Mówił o tym także na wykładzie poświęconym temu zagadnieniu dr hab. Marcin Renke na jednym z poprzednich Spotkań z Etyka Lekarską. Dr A. Kicińska podkreśliła natomiast wagę kontaktu chorego z duchownym wyznawanej przez pacjenta religii. 

W wypadku długotrwałego leczenia chorego niektórzy z rozmówców panelu wyznali, że wchodzą w relacje towarzyskie  zaprzyjaźniając się z pacjentami i ich rodzinami. Kontakty takie trwają nieraz przez długie lata. Co więcej bywa, że po śmierci pacjenta rodzina nie zrywa tych przyjaznych relacji z lekarzem, a nawet je zacieśnia. Doświadczyli tego niektórzy uczestnicy panelu. 

Pacjentom szczególnej troski, nie tylko onkologicznym, ale np. z  napadami arytmii, dynamicznym nadciśnieniem, niektórzy lekarze podają własny numer telefonu. Dr M. Batko np. pozostawia pacjentom nowotworowym, terminalnie chorym numer prywatnego telefonu (włączonego przez całą dobę), a także do pielęgniarki dyżurnej hospicjum.

Z własnego doświadczenia wiem (GŚ), że pacjenci nie nadużywają tej formy kontaktu z lekarzem, ale daje im to poczucie bezpieczeństwa a także możliwość korekty terapii bez konieczności wizyty w poradni, czy na oddziale KOR. Kilkuletnie doświadczenie całodobowego telemonitoringu kardiologicznego dla chorych z zaburzeniami rytmu serca w pierwszej w Gdańsku placówce tego typu (Kardiotel) pozwoliło lekarzom tam pracującym (w tym także mnie – GŚ) przekonać się o wielce korzystnych efektach tego typu porady lekarskiej (niestety NFZ zlikwidował tą usługę „nagradzając” „Kardiotel” karą pieniężną).

Na zakończenie dyskusji mówiono o zaburzeniach kontaktu pomiędzy lekarzem a chorym, jaki niesie ze sobą współczesna medycyna.

System medyczny, w którym obecnie funkcjonujemy – mówiła dr A. Kicińska, nie sprzyja dobrym relacjom między lekarzem a pacjentem. Lekarze stali się świadczeniodawcami a pacjenci świadczeniobiorcami – i ten układ przytłacza nas wszystkich – wykonywanie procedur, liczenie punktów, znaczne ograniczenie czasu przeznaczonego na pacjenta – wypacza założenia dobrej medycyny. A przecież przychodzi do nas człowiek cierpiący, szukający pomocy, potrzebujący nie tylko leczenia, ale i współczucia oraz zapewnienia, że lekarzowi zależy na uldze w jego cierpieniu.  Dobra relacja lekarza z pacjentem ułatwia sam proces diagnostyczny i terapeutyczny, wręcz jest podstawą dobrej diagnozy. Także tłumaczenie zaleceń pacjentom  w przystępny sposób jest niejednokrotnie  podstawą sukcesu terapeutycznego. To wszystko sprawia, że umiejętność komunikacji – słuchania i tłumaczenia, jest coraz większym wyzwaniem dla lekarzy.

Ale jak wyeliminować pośpiech, który został narzucony lekarzowi przez restrykcyjne normy NFZ? Jak przyjąć kolejnego pacjenta poza limitem, któremu niska emerytura nie pozwala na prywatną wizytę. Lekarze, którzy przekraczają te normy NFZ, a uczestnicy tej dyskusji, tak właśnie czynią. Działają tym samym na swoją szkodę, ale zgodnie z własnym sumieniem lekarskim. Jedna z uczestniczek panelu zapłaciła ostatnio karę 2000 zł za ponad limitowane przez NFZ przyjęcia.

Przedstawiony przez uczestników panelu sposób (styl) relacji lekarz – pacjent wymaga czasu i wydaje się być w defensywie. Nowy styl wymuszony przez narzucanie lekarzom urzędniczo-prawnych przepisów ma na celu przynajmniej zbilansować koszty związane z leczeniem pacjentów i chronić lekarza przed kolizją z prawem.  Pacjenci skarżą się, że bywa i tak,  że lekarz wpatrzony w wyniki wpisane w komputerze nie podnosi na pacjenta wzroku. Uczestnicy panelu natomiast mocno podkreślali, że rozmowa lekarza z pacjentem i dobre, nacechowane empatią relacje mają właściwości także terapeutyczne, nie są tylko źródłem informacji służącej diagnozie. Jeden z młodych lekarzy, uczestników konferencji, powiedział: jesteśmy uczeni innej relacji lekarz – pacjent, ściśle profesjonalnej i chłodnej i dodał, że on sam przekracza te standardy, nie mieści się w nich. Na szczęście! 

Niezależnie od tych nowych standardów relacja lekarz – pacjent zawsze będzie zależała od wrażliwości lekarza na cierpienie chorego, pragnienia przyjścia mu z pomocą i nie trzeba podkreślać oczywistej rzeczy, że ta pomoc powinna być zawsze wysoce profesjonalna.

Nie zapominajmy, że medycyna jest nie tylko nauką budowaną rozumem, ale i sztuką kreśloną sercem i intuicją. – jak nauczał wiele lat temu prof. Mieczysław Gamski (wykład inauguracyjny w roku akademickim 1963/64).


opracowała Grażyna Świątecka