Mocni duchem – wzorce osobowości lekarza


      W rozmowach, pytaniach  dotyczących celowości istnienia stowarzyszenia lekarzy katolickich, chrześcijańskich padają stwierdzenia, że przecież można być dobrym lekarzem – humanistą, doskonałym profesjonalistą bez chrześcijańskiego szyldu i po co tak dzielić lekarzy. Zarówno dobrzy i jak nie najlepsi lekarze są wśród medyków – chrześcijan jak i tych, którzy kierują się tzw. etyką niezależną, świecką.

      Na przykładzie kilku wybranych sylwetek lekarzy chciałabym  wykazać, że lekarz kierujący się  zasadami Ewangelii, wzorujący się na Lekarzu wszech czasów, Lekarzu dusz i ciał – Jezusie Chrystusie zyskuje dodatkową motywację dla realizacji tego zawodu – powołania. Tak jak Jego Mistrz próbuje dotrzeć także do duszy pacjenta poprzez jego chore ciało. Chrystus łączył głoszenie Ewangelii z uzdrawianiem. Dał także polecenie swoim uczniom by głoosili dobrą nowinę i uzdrawiali. Uzdrawianie było i powinno być częścią składową ewangelizacji. Powołanie lekarza jest najbliższe powołaniu kapłańskiemu.  Lekarz – człowiek wiary – poprzez posługę lekarską najpełniej realizuje swoje powołanie do powszechnego kapłaństwa.  Pięknie tę prawdę wyraża określenie greckie: lekarz – jatros - zbawca człowieka poprzez ciało.

      Wielcy lekarze, mocni duchem, a wśród nich święci kanonizowani lub zmarli w opinii świętości, wynieśli /etos lekarza na szczyty humanizmu. Mają oni wspólne cechy, choć każdy z nich kładzie akcent  na trochę inny aspekt działalności lekarskiej.

      I tak Kosma i Damian żyjący w IV w po Chr., jak chce tradycja bracia bliźniacy, studia medyczne ukończyli w Syrii. Swoje życie poświęcili posłudze cierpiącym. Ich służba była dla nich sposobem realizacji powołania chrześcijańskiego. Ewangelizowali wskazując na prawdziwego Medyka, uzdrawiającego duszę i ciało. Leczyli ubogich chorych bez wynagrodzenia. Za ten lekarski apostolat ponieśli męczeńską śmierć w czasie prześladowań za cesarza Dioklacjana, około roku 303. W ikonografii przedstawiani są z atrybutami lekarskimi, instrumentami medycznymi (pudełko z pigułkami, szpatułka do maści, lancet itp.). Wkrótce po śmierci rozpoczął się ich kult, a imiona ich umieszczono w rzymskim kanonie Mszy św. Do ich grobu w mieście Cyr pielgrzymowali chorzy doznając uzdrowień. Kult ich przetrwał do naszych czasów. Ich imionami nazywano szpitale, kościoły, bractwa lekarzy. Jak np. bractwo chirurgów Kosmy i Damiana powstałe w 1255 roku w Paryżu. Członkowie tego bractwa leczyli ubogich za darmo.

       Przenieśmy się do Polski. W XVI wieku w Krakowie żył i działał Maciej z Miechowa zwany też Miechowitą, wybitny lekarz, historyk, geograf – uczony wczesnego okresu polskiego odrodzenia, kiedy jeszcze duch renesansu nie do końca wyparł myśl i poglądy średniowiecza. Żył w latach 1457-1523. Urodził się za panowania Kazimierza Jagiellończyka. Obok dzieł medycznych pozostawił po sobie dzieła z zakresu historii Polski i geografii. Znakomite dzieło źródłowe i literackie Ludmiły Krakowieckiej, kierownika Zakładu Historii Akademii Medycznej w Poznaniu, pt. Maciej z Miechowa – Lekarz  i Uczony Odrodzenia, wydane w 1956 r. wypełnia lukę jego działalności jako lekarza. 

      Miechowita absolwent, profesor i  wielokrotny rektor Akademii Krakowskiej „nauk wyzwolonych i medycyny doktor” – tak się podpisywał - był najznakomitszym lekarzem tamtych czasów w Polsce. Autor nie tylko podręcznika historii Polski, dzieł poświęconych geografii ale i rozpraw lekarskich. Jedno z jego dzieł medycznych nosi tytuł Contra svem pestem (wyd. w Krakowie w 1508 r.) zawiera  wskazówki jak uchronić się przed dżumą, która w tym czasie rozprzestrzeniała się w Polsce i zbliżała się do Krakowa. 

      Po ukończeniu nauk wyzwolonych ok. 1480 r. Maciej z Miechowa rozpoczął studia medyczne za granicą m.in. w Padwie, gdzie uzyskał dyplom doktora medycyny, a w 1489 nostryfikował go na Wszechnicy Krakowskiej. Po nostryfikacji rozpoczął praktykę lekarską, którą prowadził przez 31 lat aż do  swojej śmierci. Jego działalność społeczno-lekarska budziła podziw i uznanie współczesnych.

      „Jego sławę jako znakomitego lekarza i jego hojność na cele publiczne”  głosił jeden ze scholarów krakowskich współczesnych Miechowicie, Anglik, Leonard Coxe  w laudacji jemu poświęconej. Podkreśla w niej wysoką wiedzę, bystry sąd i doświadczenie lekarskie. Nazywa go „pobożnym człowiekiem”, hojnym dla ubogich, szpitali szkół i kościołów, które budował z własnych funduszy. Utworzył też II Katedrę  Medycyny na Uniwersytecie Jagiellońskim z własnych pieniędzy. Mikołaj z Wieliczki pisał o Miechowicie, że „leczył nawet tych, których leczyć się wstydzono wtedy. Porad zwykł był udzielać za darmo”. Ci, „których wstydzono się leczyć” to na pewno chorzy na kiłę. Tych biednych chorych sam wyszukiwał nie czekając by się do niego zgłaszali. Nie tylko leczył za darmo, ale udzielał im wsparcia. Wzywano go także jako lekarza  do polskich królów. Fragment epitafium, które wyszło spod pióra Mikołaja z Wieliczki, przyjaciela Miechowity, mówi o jego braku przywiązania do pieniądza. „Wbrew Jego woli dawano mu często bogactwo wielkie, które  on od chciwości daleki na tych wydawał, których ubóstwo ulżyć prawo nakazuje … Pomoc swą zwykł on nieść w ukryciu”. Stosunek Miechowity do pieniędzy był niemal lekceważący. „Bogactwo nie pociągało go, pisze Krakowiecka, nie pragnął go, ani nie gromadził. Nie ubiegał się o wysoko płatne stanowiska”. Honorariów najprawdopodobniej nie wyznaczał, ale jako najznakomitszemu lekarzowi tamtych czasów, bogaci dawali na pewno nie mało, skoro Mikołaj z Wieliczki napisał, że bogactwo „samo do niego przychodziło”. Korzystał z niego na tyle, na ile wymagał od niego jego status. Jako profesor, wieloletni rektor Wszechnicy Krakowskiej ubierał się dostojnie i elegancko skoro w testamencie rozdziela swoje płaszcze, futra (podbite wydrami, sobolami), berety, tuniki. 

     Wspierał także głodujących, biednych, scholarów. Krakowiecka pisze o nim, że „nie pominął żadnego rodzaju pracy i ofiarności społecznej. Znajdujemy w nim wzór takiego społecznika jakiego w każdym lekarzu kiedykolwiek i gdziekolwiek żył, widzieć byśmy pragnęli.” Z całą pewnością można powiedzieć, że to Ewangelia inspirowała tak ofiarne życie Miechowity. Napisano o nim, że „qui non magis est corporis quam animae medicus”.

      Niemal bliźniaczo do niego podobny  jest żyjący ponad cztery wieki później (1880-1927) włoski Lekarz Giuseppe Moscati z Neapolu, profesor Uniwersytetu. Habilitował się w dziedzinie fizjologii człowieka i chemii fizjologicznej. Był kierowniki katedry i ordynatorem kliniki. To uczony i lekarz  „o niezwykłej wiedzy i prawości moralnej” (Paweł VI) przepełniony duchem ofiary. 

      Kiedy Jan Paweł II kanonizował go w 1987 r. zwrócił się z apelem do lekarzy by patrząc na Moscatiego przemyśleli  swoje powołanie. Ten Lekarz i uczony „posługę chorym traktował jako misję zleconą mu przez Boga, a w chorych widział cierpiącego Chrystusa”. „Był on pierwszym kanonizowanym współczesnym lekarzem o randze profesora” (Jan Paweł II).

      Moscati podobnie jak Miechowita leczył za darmo ubogich, chorych i bezdomnych, co więcej – wspierał ich finansowo. Takich pacjentów „zaopatrywał w leki, opłacał im pobyt w szpitalu. Honoraria pobierał od bogatych.  Tym, którzy jego zdaniem dawali mu za dużo, a utrzymywali się z pracy rąk własnych zwracał część honorarium. Ten jego brak przywiązania do pieniędzy wprawiał w zakłopotanie kolegów – lekarzy. Moscati tak jak Miechowita zasłużył na miano lekarza duszy i ciała. W jednym z listów do kolegi lekarza pisał: „Błogosławieni jesteśmy my, lekarze, jeżeli pamiętamy, że obok ciał mamy przed sobą dusze nieśmiertelne”. Dbał o duchowe sprawy swoich pacjentów, zachęcał ich do uregulowania życia sakramentalnego, by móc skuteczniej ich leczyć. Był przekonany, że trzeba leczyć nie tylko chore ciała ale i „zranione dusze”. 

      O Giuseppe Moscatim nie można powiedzieć, że pobożnością zakrywał niekompetencję zawodową.  Był lekarzem o ogromnej wiedzy, doskonałym diagnostą z dużą dozą intuicji wręcz nadprzyrodzonej, autorem licznych prac naukowych, profesorem uniwersyteckim. Był tytanem pracy. Świadkowie jego życia lekarskiego mówili, że „pracował bez umiaru bez odpoczynku”. Sam wyznał: „żeby coś napisać muszę to robić w nocy”. Pytany jak jest w stanie wytrzymać taką morderczą pracę odpowiedział, że codzienna Eucharystia w jego życiu „niesie ze sobą ładunek energii, który nie ulega wyczerpaniu”. Był bardzo dyspozycyjny. W jego życiu lekarskim nie brak momentów niezwykłych, heroicznych. Np. co wieczór przychodził do młodego pacjenta, chorego na gruźlicę, ażeby zabrać do spalenia pełne wydzieliny chusteczki, a zostawiał czyste.

     Józef Moscati zmarł nagle, pod koniec zwykłego dnia pracy 12 kwietnia 1927 r. w 47 roku życia. Jest jednym z tych lekarzy, o których gdzieś w Stanach powiedziano, że zabijają się dla medycyny. Czy jest wzorem do naśladowania dla lekarzy? Św. Jan Paweł II przeprowadzając jego kanonizację w dniu 25 października 1987 r. zachęcał pracowników Służby Zdrowia, by patrząc na jego życie jako lekarza i naukowca przemyśleli swoje powołanie … „Moscati jest przykładem nie tylko do podziwiania ale także do naśladowania”.

      W Polsce nie mamy żadnego lekarza choćby w randze sługi Bożego, choć nie brakuje nam lekarzy zmarłych w opinii świętości, lekarzy mocnych duchem. Jednym z nich jest prof. Włodzimierz Fijałkowski. Życie jego zamknęło się w latach 1917-2003. Nazywano go obrońcą, apostołem życia XX wieku. Spośród licznych dawanych mu „imion własnych” jak człowiek niezłomny, szaleniec Boży, wielki lekarz, wielki Polak – określenie świadek prawdy najbardziej charakteryzuje go jako lekarza. 

      Działalność prof. Fijałkowskiego przypadła na taki okres w naszym kraju, w którym dostęp do lecznictwa był ułatwiony, a leki nie były drogie, stąd leczenie ubogich nie było dla niego priorytetem.

      Ale biedni zawsze są wśród nas jak mówi Ewangelia. Ci biedni to przede wszystkim dzieci poczęte, którym odmawia się prawa do narodzin, to cała problematyka związana z rodziną, prokreacją, z przyszłością narodu.

      Specjalizacja medyczna, którą wybrał: ginekologia i położnictwo ustawiła go w samym centrum życia i problemów z nim związanych. Walczył odważnie, bezkompromisowo o prawo do życia nienarodzonych. To mocne  postanowienie, że jako lekarz będzie bronić życia w każdej jego postaci powziął jako więzień koncentracyjnych obozów niemieckich w Auschwitz-Birkenau i w jeszcze bardziej upadlającym człowieka obozie Dautmergen, w którym było sponiewierane i zdeptana ludzka godność. Wtedy to - pisał – zrodziło się w moim sercu pragnienie, że jeżeli ocaleję, to … poświęcę się służbie tej najwyższej wartości. I będę przekonywać świat, że życie jest piękne”.

      Rozpoczęte studia medyczne przed wojną ukończył po powrocie do kraju w 1946 na Uniwersytecie Warszawskim. Jest też wątek gdański w jego życiorysie. Tu zaraz po uzyskaniu dyplomu rozpoczął staż w Klinice Położnictwa i Chorób Kobiecych u prof. Wojciecha Gromadzkiego i tu obronił doktorat (1948) oraz zdał II st. specjalizacji. W Gdańsku też poznał swoją przyszłą żonę Zofię i tu wzięli ślub. W Łódzkiej Akademii Medycznej zaczął pracować od 1955 roku by w 1966 uzyskać stopień  doktora habilitowanego. Ustawa z kwietnia 1956 r. („O dopuszczalności przerywania ciąży”) legalizująca sztuczne poronienia  przerwała jego dalszą działalność uniwersytecką. W 1974 gdy zwolniono go z Akademii Medycznej za odmowę wykonywania aborcji rozwinął również szeroką działalność publicystyczną, organizacyjną i poradnianą. Tworzył i popularyzował w Polsce szkoły rodzenia i psychoprofilaktykę porodową, propagował naturalną regulację poczęć poprzez wykłady, publikacje, liczne kontakty osobiste. Jest autorem ponad 20 książek i setek artykułów.

       Prof. Włodzimierz Fijałkowski nie ukrywał motywacji swojej działalności lekarskiej. Na co dzień żył Ewangelią i Eucharystią. Od 50 roku życia był członkiem ruchu „Focolari”. W kontaktach osobistych był bezpośredni, przyjazny, zawsze dyspozycyjny by komuś pomóc. Państwo Fijałkowscy byli szczęśliwym kochającym się małżeństwem. Profesor był wyjątkowym ojcem, jak mówią o nim jego dzieci, a było ich czworo.

      Prof. Włodzimierz Fijałkowski, świadek prawdy żył tą prawdą, o prawdę walczył, prawdą promieniował, był sługą prawdy, sługą życia – ojcem niepoliczalnej liczby dzieci, które urodziły się dzięki jego działalności lekarskiej, poczęły się lub zostały uratowane od aborcji, ale też zainspirował i wychował – obrońców życia w całej Polsce.

       Jedną z nich jest lekarka  również z Łodzi śp. dr Anna Szukalska (1938-1998), zmarła w opinii świętości w Dąbrówce Wielkiej koło Zgierza. Ją też zwolniono z pracy w Klinice Ginekologiczno-Położniczej AM w Łodzi za odmowę wykonywania sztucznych poronień. Za propagowanie naturalnych metod planowania rodziny była dwukrotnie aresztowana i wielokrotnie przesłuchiwana w Kolegiach do Spraw Wykroczeń i  karana grzywną. Otrzymała wyrok jednego roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata.

     W Dąbrówce, gdzie była lekarzem od 1963 roku do chwili śmierci w 1998, nazywano ją „Judymem w spódnicy”, a także Matką Teresą z Dąbrówki. Pełniła nie tylko rolę lekarza ale i doradcy duchowego. Była autorytetem moralnym. Jej pacjenci zwracali się do niej o pomoc, o poradę w różnych trudnych sprawach duchowych, rodzinnych.

     Siły do ofiarnego życia lekarskiego czerpała z codziennej Eucharystii i z Ewangelii. Spalała się w posłudze dla chorych. Mawiała, że lepiej się spalać dla innych, niż się długo kopcić”.

     Dzięki jej inicjatywie i staraniom, niemałym wkładem finansowym, w Dąbrówce wybudowano kościół. 

     Zmobilizowała także do współpracy mieszkańców wsi. Już po dwóch latach od rozpoczęcia jej pracy w Dąbrówce powstał nowocześnie wyposażony gminny ośrodek zdrowia. Stale go rozbudowywała tworząc nowe gabinety. Stworzyła też pierwszy w Polce program profilaktyczny dla młodzieży szkolnej zagrożonej schorzeniami kręgosłupa.

      I tak by można mnożyć przykłady lekarzy mocnych duchem w inspiracji chrześcijańskiej, przeglądając chociażby portrety duchowe pomorskich lekarzy „Judymów” wyróżnionych nagrodą im. Aleksandry Gabrysiak Izby Lekarskiej w Gdańsku.

     W tym miejscu należy przypomnieć osobę Aleksandry Gabrysiak absolwentkę Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej w Gdańsku (1968), która zginęła z rąk swego pacjenta w 1993 roku w Elblągu. Była wielkim społecznikiem i lekarzem specjalistą diagnostyki laboratoryjnej. Napisano o niej że była „nie tylko lekarzem, ale także doradcą, matką, pocieszycielką i lekarstwem na wszelkie troski i dramaty”. Podobnie jak inni świątobliwi lekarze jej życie i działalność były inspirowane Ewangelią i codzienną Eucharystią.

     Ich posłanie najlepiej wyraża apel do lekarzy i studentów medycyny profesora Mieczysława Gamskiego z Gdańskiej AM „bez głębokiego umiłowania człowieka, bez szlachetnego buntu przeciwko jego cierpieniu, bez zdolności do twórczego poświęcenia i nawiązania głębokiego kontaktu psychicznego z cierpiącym nie wychodźcie na niwę ludzkiej niedoli” (wykład inauguracyjny –na otwarcie roku akademickiego 1963/64).

    Święci lekarze szli i idą przez Polskę.


     Grażyna Świątecka