Ewangeliczne aspekty etyki lekarskiej

Paweł Bortkiewicz UAM

Temat zasygnalizowany w tytule nie jest zbyt wyraźnie obecny w dyskusjach nad kształtem etyki w medycynie. Samo pojęcie etyki medycznej bywa, nie do końca słusznie, stosowane zamiennie z pojęciem bioetyki. Ta ostatnia dotyczy bądź ujęcia szerokiego życia (życie środowiska, życie zwierząt i życie ludzkie), bądź dotyczy w sposób priorytetowy życia ludzkiego z kontekstowym uwzględnieniem problemu środowiska i zwierząt. Zatem sam przedmiot materialny bioetyki nie jest jednoznaczny. Dodatkowo, ujęć etyki jest przynajmniej kilka. Najbardziej popularne z nich to eudajmonizm z jego współczesną wersją utylitaryzmu, deontonomizm oraz personalizm. Inaczej mówiąc są to projekty etyki użyteczności, etyki obowiązku bądź etyki godności osoby. Przykładem pierwszej są bardzo skądinąd popularne „Zasady etyki medycznej” Beauchampa i Childressa, przykładem ostatniej – opracowania związane z personalizmem chrześcijańskim (na gruncie polskim można wymienić tutaj chociażby fundamentalnie ważne opracowanie „Elementy etyki lekarskiej” Tadeusza Biesagi. 

Przywołana panorama zróżnicowania pojęcia etyki medycznej (lekarskiej) i bioetyki, jak i zróżnicowania ujęć i systemów etycznych stanowi swoistą siatkę problemową, która stanowi ogromne wyzwanie metodologiczne i merytoryczne dla bioetyków i etyków. W tej złożoności problemów wydaje się rzeczą wręcz zbędną wprowadzanie elementu refleksji teologicznej, szukającej inspiracji do etyki lekarskiej w przesłaniu Ewangelii. Jednak takie odwołanie się zdaje się mieć swoje uzasadnienie. Po pierwsze, współczesna medycyna europejska (czy szerzej zachodnia, euroatlantycka) z przesłania ewangelicznego czerpie jedno z dwóch podstawowych źródeł swego istnienia i swej tożsamości. Po drugie, przesłanie ewangeliczne, właściwie (to znaczy nie tyle literalnie, co w sposób pogłębiony) odczytane zachowuje swoją oryginalną, inspirującą rolę także dziś. Tym dwóm aspektom poświęcony jest niniejszy artykuł. 

1.Chrześcijańskie źródło medycyny zachodniej

Dość zgodnie zauważa się, że  przypadku medycyny europejskiej przyczyniła się w znaczącym stopniu starogrecka medycyna Hipokratesa i Galena. Główna zasada helleńskiej medycyny przetrwała do naszej współczesności w postaci maksymy: medicus curat, natura sanat. 

W świetle tej zasady lekarz jawił się jako pomocnik natury. To z kolei określało zasady jego postępowania. Pierwszym z tych zadań było rozpoznanie możliwości odzyskania zdrowia zawartej w ciele chorego. Drugim natomiast wysiłek na rzecz wspomagania tych możliwości. W konsekwencji można zauważyć, że głównym celem leczenia stawało się przywrócenie choremu społecznej przydatności.

Z chwilą pojawienia się chrześcijaństwa sytuacja uległa radykalnemu przeobrażeniu. Nowość orędzia Jezusa i Jego uczniów można sprowadzić do takich stwierdzeń – zasad jak: chrześcijańska nauka o miłości bliźniego, przeświadczenie, iż człowiek chory stanowi bezcenną i niepowtarzalną osobę oraz płynące  z miłości i wartości osoby ludzkiej - wezwanie do miłości miłosiernej. 

Oczywiście, w antycznym świecie helleńskim istniało pojęcie i praktykowanie miłości. Miłość jednak oznaczała dla człowieka jego wznoszenie się ku światu boskiemu. Była to miłość, jeśli tak można powiedzieć, jednostronna, zwrócona od człowieka ku światu bóstw. W takiej perspektywie uosobieniem ideału lekarza był Asklepios. Nie był on bogiem, ale herosem. Bóg bowiem nie mógł zniżyć się ku człowiekowi okazując mu swoją miłość. Tym, który angażował się w sprawy człowieka chorego nie mógł być zatem żaden ze stałych mieszkańców Olimpu. Co najwyżej mógł nim być heros – wyjątkowy, ale jednak człowiek. Ten element warto zaakcentować - w greckim ani rzymskim panteonie nie ma boskich lekarzy. 

Bóg jako lekarz – to jest natomiast temat, który pojawia się wraz z chrześcijaństwem. Ojcowie Kościoła podkreślają przede wszystkim fakt, że Jezus Chrystus jawi się w przesłaniu Ewangelii jako lekarz. Już sam dar Wcielenia był faktycznie przyjściem Lekarza do bezsilnych. Ludzkość bowiem była zbyt chora, żeby o własnych siłach przyjść do lekarza. W tej sytuacji Boski Lekarz przejmuje inicjatywę w swoje ręce i sam przychodzi do chorych

Obraz Boskiego Lekarza streszcza całą nowość chrześcijańskiej medycyny: o ile bowiem starogrecki program terapii był w swej istocie procesem i sztuką wspomagania natury w jej dążeniu do odzyskania zdrowia, o tyle chrześcijański program zaopiekowania się  chorym dotyczył propozycji obdarowania go agape, czyli miłością, której ideał w obrazie Chrystusa Lekarza. Trzeba w tym miejscu dodać, że chrześcijański program nie tylko różnił się intensywnością propozycji w postaci daru miłości, ale także ekstensywnością – był bowiem adresowany do każdego chorego bez wyjątku, a więc chorego terminalnie, ubogiego i porzuconego. Archetypem takiej postawy stała się znana i szeroko komentowana przypowieść o dobrym Samarytaninie (por. Łk 10, 30-37). 

Przypowieść ta stwarza swoistą nowość relacji, która podjęta przez chrześcijańską tradycje wyrażała się w przekonaniu, że ludzie opiekujący się chorymi winni widzieć w pacjentach wręcz swoich mistrzów i panów. W tym duchu wypowiadał się między innymi św. Wincenty a Paulo (+1660): „Ponieważ miłość to wielka władczyni dlatego wszystko, co rozkaże, należy czynić. Z odnowionym uczuciem serca oddajmy się służbie ubogim: otrzymaliśmy ich bowiem jako naszych panów i władców”

Należy zatem wyraźnie zauważyć, że istotą chrześcijańskiej rewolucji było wprowadzenie miłości w relacje ze słabszymi od siebie. Doskonale zauważył tę nowość Max Scheler w swoim dziele “Resentyment a moralność”: „Postawa i idea miłości antycznej oparta była na  lęku  przed  życiem. To, co bardziej szlachetne lęka się tu przyjść do mniej szlachetnego, bo boi się, że będzie w nim stale uczestniczyło i zostanie przez nie ściągnięte w dół”. Otóż chrześcijaństwo zapewniło ludziom tyle „poczucia wewnętrznego bezpieczeństwa i pełni własnego życia”, że było w stanie przezwyciężyć ów lęk przed cudzą słabością. 

Istotnym elementem nowości orędzia chrześcijańskiego w zakresie medycyny stało się ujawnienie roli cudu. Ten aspekt wydaje się być szczególnie istotny w autentycznym przekazie dzisiaj, gdy żyjemy w dobie scjentyzmu i racjonalizmu, który zdaje się wykluczać całkowicie problematykę cudu. 

2.Cud ewangeliczny a medycyna

Ewangelie zawierają bardzo liczne opisy cudów dotyczących nadzwyczajnych przypadków, przekraczających granice znanej i uznanej terapii. Jako przykład takiego zdarzenia można przywołać opis z Ewangelii według św. Marka: „Wtedy przyszedł do Niego trędowaty i upadłszy na kolana, prosił Go: «Jeśli zechcesz, możesz mnie oczyścić». [A Jezus], zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: «Chcę, bądź oczyszczony!». Zaraz trąd go opuścił, i został oczyszczony" (Mk  1, 40-42). 

Współczesny czytelnik tego i podobnych opisów zatrzymuje się na ich warstwie narracyjnej – śledząc wydarzenia i zastanawiając się nad ich wiarygodnością. Tymczasem dla ewangelisty cud jest nie tyle nadzwyczajnym wydarzeniem, rozpatrywanym w kontekście tego, co naturalne i nadnaturalne, ale jest znakiem bóstwa Chrystusa oraz skutecznym przedstawieniem zbawienia i odkupienia. Ta perspektywa jest o tyle ważna, że pozwala dostrzec, że dokumentacja w Ewangeliach, jakkolwiek prezentuje to „co się stało", traktuje historyczność wydarzenia jako mniej ważną od tego, „co oznacza" czyn Jezusa. 

To właśnie warstwa znaczeniowa jest tutaj decydująca dla całości refleksji. Chrześcijaństwo próbuje w ten sposób przekazać orędzie fundamentalnie ważne. Można je zawrzeć w stwierdzeniu, iż Bóg chce uczestniczyć w dramacie ograniczoności swojego stworzenia i czyni to poprzez swojego Syna. Bóg dociera w ten sposób aż do progu śmierci, progu, które ze swej natury jest  „niemożliwy" dla Boga, który z natury swej jest wieczny. Ten paradoks działania Boga, motywowanego miłością stanowi zarazem kryterium interpretacji cudów– są one „znakami” kenozy, czyli radykalnego „upokorzenia”, „ogołocenia” Boga. 

Ponieważ działanie Boga jest normatywne i obligatoryjne dla człowieka wierzącego, stąd można z przesłania Ewangelii, ukazującej zaangażowanie Boga w człowieka wywnioskować, że chrześcijanin w obliczu cierpienia powinien wejść na drogę współuczestnictwa i miłości. Doskonale, jak można ocenić, wyraził to włoski pisarz i scenarzysta Ennio Flaiano (1910-1972), wkładając zresztą w te słowa osobiste doświadczenie ojca cierpiącego w obliczu choroby własnej córki: „pewien człowiek przyprowadził do Jezusa chorą córkę i powiedział: «Nie chcę, żebyś ją uzdrowił, ale ukochał». Jezus ucałował dziewczynkę i powiedział: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, ten człowiek poprosił o to, co naprawdę dać mogę»".

Jeśli w ten sposób odczyta się walor ewangelicznego cudu jako znaku zaangażowania Boga w dramat ludzkiego życia i cierpienia, który staje się normą zobowiązująca dla zaangażowania chrześcijańskiego, to tak wskazana podstawowa charakterystyka cudu ma istotne znaczenie dla osoby i powołania lekarza. 

Można bowiem w jej perspektywie zauważyć, że lekarz  jawi się tutaj jako sługa ludzkiego życia. Istotą jego powołania staje się nadanie określonej treści przestrzeni spotkania z drugim człowiekiem, przestrzeni bliskości z cierpiącymi. Lekarz jest w tej przestrzeni żywym znakiem tego, który stał się „dobrym samarytaninem". Przy czym owo bycie dobrym samarytaninem służyć ma temu, aby człowiek spotkany mógł odkryć radość bycia kochanym. Lekarz, dobry samarytanin staje się poniekąd sam nowym, uaktualnionym symbolem miłości ofiarnej, świadczonej i przeżywanej.

W ten sposób lekarz, ze swoją obecnością i ze swoim działaniem, jest swego rodzaju „żyjącym cudem”, jego aktualizacja i konkretyzacją w określonej, niepowtarzalnej  sytuacji życiowej człowieka chorego.  Taki właśnie styl i taka norma egzystencji stanowią o powołaniu lekarza. Jest ono bowiem, w zasadniczym swoim kształcie, uczestnictwem w miłości Boga. 

Można w konsekwencji mówić o tym, że w powołaniu i służbie lekarza jest niejako wrodzona i należąca do istoty tego powołania „ukryta" religijność. Niezależnie zatem od poziomu osobistej wiary, od intensywności przekonań religijnych, w każdym działaniu medycznym, tam, gdzie dokonuje się „leczenie chorych", dokonuje się zarazem zwiastowanie królestwa Bożego. Można w tym miejscu przywołać słowa Ewangelii: „Jeśli do jakiegoś miasta wejdziecie i przyjmą was, [...] uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: Przybliżyło się do was królestwo Boże" (Łk 10, 8-9). Tak więc, ten głęboki i pierwotny wymiar religijny powołania i służby lekarza jest faktem. Oznacza on zatem moralne dziedzictwo również dla niechrześcijan. 

Oczywiście, w sytuacji lekarza jako osoby wierzącej dokonuje się i zarazem powinno się dokonywać przechodzenie owej warstwy religijności z „ukrytej” w „ukazywaną”. Rodzi to zarazem moralną powinność - zadanie przeżywania religijnego wymiaru swojego powołania w codziennej pracy. 

Oznacza to po pierwsze, wysiłek na rzecz tego, by nadać cierpieniu i chorobie imię Chrystusowego krzyża. Jeśli raz jeszcze wrócimy do myśli, która wskazuje, że „prawdziwy" cud nie jest przede wszystkim darem uzdrowienia, ale obdarowaniem miłością i bliskością, to można tez zauważyć, że owo objawienie miłości Boga dokonało się i dokonuje wciąż poprzez krzyż Chrystusa. Tutaj wciąż rozpoznawalna jest, w obliczu Jezusa ukrzyżowanego, radykalna i niepojęta do końca miłość Boga. Spojrzenie poprzez krzyż Jezusa na chorobę, ból i cierpienie nadaje tym rzeczywistością nowy wymiar. Uczy na przykład umiejętności całkowitego powierzenia się Bogu. Uczy ponadto umiejętności uczynienia z bólu - daru miłości do Boga i daru dla braci. 

Przeżywania religijnego wymiaru swojego powołania w codziennej pracy oznacza ponadto dla lekarza bycie świadkiem. Niejednokrotnie lekarz staje się zdumionym i pełnym szacunku widzem cudów pisanych przez małe „c”. Takie sytuacje mają miejsce w sytuacjach, gdy profesjonalista w swojej specjalności, spotyka się z chorym, który świadomy nieodwracalności sytuacji - akceptuje, w sposób świadomy i wolny, zawierzenie Panu Bogu, jako źródło głębokiego wewnętrznego pokoju. Owo zawierzenie staje się niejednokrotnie wartością zdolną zmienić kondycje nie tylko psychiczną, ale i fizyczną pacjenta. 

Jest sprawą ważną – i wyznacza to zarazem kolejną płaszczyznę zobowiązań lekarza, by był on nie tylko świadkiem owych „cudów” przemiany, ale i ich współsprawcą. Otóż, lekarz może i powinien w dyskretny i życzliwy sposób wzniecać tego rodzaju cuda. Czyż nie jest bowiem tak, że w obliczu prawdy o ludzkim cierpieniu i umieraniu, lekarz nie może nie stawiać sobie samemu pytania o sens ukryty w granicznych sytuacjach bólu i cierpienia? Stawianie w takim momencie i takiej przestrzeni egzystencjalnej owych pytań nie ma przy tym charakteru teoretycznego. Jeśli lekarz chce uczynić wszystko dla „uzdrowienia" chorego, cierpiącego i umierającego, powinien stawać się ich „towarzyszem" w życiowej drodze. Towarzyszenie jest tutaj czymś bardzo znaczącym, zwłaszcza we współczesnej sytuacji kulturowej, naznaczonej poważnym kryzysem „utraty poczucia sensu”. Wydaje się, że to właśnie lekarzowi przysługuje dzisiaj niełatwy przywilej i odwaga w stawianiu pytań o sens życia, cierpienia i śmierci.

Wreszcie, kolejnym wymiarem obowiązków lekarza wynikających z przeżywania religijnego wymiaru swojego powołania w codziennej pracy jest wypracowanie w sobie i kultywowanie spojrzenia kontemplacyjnego. Wskazana powyżej relacja medycyny i cudu wskazuje na zasadniczą rolę nie tyle udowodnienia  „cudownej" przyczyny jakiegoś uzdrowienia, ile raczej na wykluczeniu możliwości występowania przyczyny naturalnej tego uzdrowienia. W ten sposób dokonuje się wejście w obszar przeżywania i interpretowania relacji między nauką a wiarą. Obszar ten zaznaczony został już przez św. Augustyna jego dwoma wezwaniami czy postulatami: credo ut intelligam et intelligo ut credam (rozumiem, abym wierzył, i wierzę, abym zrozumiał). .  

Wskazanie tych dwóch obszarów pokazuje, że wiara jest „za” refleksją rozumową i poszukiwaniami naukowymi, uznaje je, promuje i do nich zachęca. Ponadto, symbioza wiary i rozumu pozwala docenić i dowartościować godność i szlachetność medycyny, traktując tę dziedzinę ludzkiej wiedzy jako „znaczący wyraz panowania człowieka nad stworzeniem" (Katechizm Kościoła Katolickiego, nr 2293). 

Można zarazem i trzeba dostrzec w tym augustyńskim dwumianie to, że poszukiwania naukowe, jeśli są prawdziwe i uczciwe, nie mogą pozostać zamknięte na transcendencję. Inaczej ujmując, właściwy rozwój poszukiwań naukowych, ze swej istoty zmierza i powinien zmierzać w stronę jakiejś, mniej lub bardziej oznaczonej „głębi", która dotyka jakiejś „wyższej mądrości”. 

Występowanie cudu, nie tylko otwiera na tajemnicę i misterium, którego zrozumienie (wyjaśnienie) może pozostać niezaspokojone. Ono ukazuje też skrajną niedysponowalność ludzkim życiem. Uznanie tego faktu stanowi być może najbardziej autentyczną szlachetność medycyny. Oznacza bowiem podporządkowanie jej służbie człowiekowi, jego godności i świętości jego życia. W tym zapewne duchu wypowiadał się Jan Paweł II w swojej encyklice poświęconej życiu ludzkiemu, pisząc, że należy w nas samych i w innych „pielęgnować postawę kontemplacji. Rodzi się ona z wiary w Boga życia, który stworzył każdego człowieka i cudownie go ukształtował (por. Ps 139 [138], 14). Jest to postawa tego, kto widzi życie w całej jego głębi, kto dostrzega jego bezinteresowność i piękno oraz przyjmuje je jako wezwanie do wolności i odpowiedzialności. Jest to postawa tego, kto nie próbuje zagarnąć dla siebie rzeczywistości, ale przyjmuje ją jako dar, odkrywając w każdej rzeczy odblask Stwórcy, a w każdej osobie Jego żywy obraz (por. Rdz l, 27; Ps 8, 6). Kto zachowuje taką postawę, nie poddaje się zniechęceniu, gdy widzi człowieka chorego, cierpiącego, odepchniętego albo na progu śmierci […] Czas już, abyśmy wszyscy przyjęli taką postawę i na nowo nauczyli się czcić i szanować każdego człowieka z sercem pełnym religijnego zachwytu" (EV 83).