Myśl etyczno-filozoficzna w życiu
prof. Mieczysława Gamskiego - naukowca
i nauczyciela akademickiego

Dnia 20 stycznia 2010 roku mija 21 rocznica śmierci Profesora. Jego przesłanie jako lekarza, naukowca i nauczyciela akademickiego nic nie straciło na swojej aktualności. Warto przypomnieć jego myśl etyczno-filozoficzną zwłaszcza tym lekarzom, którzy go nie znali.

Prof. M. Gamski urodził się 2 października 1913 roku w Skołoszowie
k. Jarosławia, w rodzinie nauczycielsko-urzędniczej. Profesor czuł się lwowianinem, bowiem w tym pięknym polskim mieście ukończył Klasyczne Gimnazjum im. J. Długosza i wydział lekarski na Uniwersytecie Jana Kazimierza. Losy powojenne rzuciły go do Wrocławia gdzie w Klinice prof. Antoniego Falkiewicza habilitował się.

Był naukowcem o rzadko spotykanym umyśle badawczym i twórczym. Jego oryginalne prace nie mają sobie podobnych z piśmiennictwem polskim czy zagranicznym. Do najważniejszych z nich należą badania nad zespołem podwzgórzowym. Spopularyzował ten zespół i podał  opis własnej próby centrotermicznej diagnozującej nadcieplność wegetatywną. Zapoczątkował  także leczenie zespołu podwzgórzowego proponując syntezę nowego polskiego leku o nazwie Ipronal. Już w Gdańsku, jako kierownik III Kliniki Chorób Wewnętrznych Akademii Medycznej rozwinął i postawił na wysokim poziomie trzy najważniejsze działy chorób wewnętrznych – kardiologię, hematologię i endokrynologię. Dały one początek trzem, do dziś działającym klinikom uniwersyteckim.

Nie będę tu przedstawiać całego dorobku naukowego Profesora. Pragnę natomiast podjąć próbę przedstawienia jego zalet umysłu i serca, jego myśli etycznej, może nawet filozoficznej, jego niezwykłej osobowości, która kształtowała jego uczniów.

Niektórym z nas stale jeszcze czynnym w życiu zawodowym dane było spotkać u progu życia lekarskiego i naukowego takiego niezwykłego Mistrza. Dane nam było w jego szkole zdobywać szlify lekarza i pracownika nauki, przejść wszystkie stopnie tzw. kariery uniwersyteckiej. Z ust Profesora nie padało nigdy słowo kariera i też jej nie zdobywał, nie gonił za nią. Po prostu wypełniał ambitnie swoje powołanie, z pasją rzadko spotykaną. Tytuły naukowe były dla niego niejako produktem ubocznym twórczych poszukiwań naukowych i stałego trudu z tym związanego. Bycie lekarzem – było dla niego służbą. My, jego uczniowie często słyszeliśmy: „jesteśmy na służbie”. Dziś określenie służba zdrowia zniknęło prawie całkowicie ze słownika lekarskiego. Mówi się o pomocy chorym. Służba to postawa lekarza wobec chorego, służba nie tylko pomoc. Tego określenia nie da się wykreślić z życia lekarza. Przypatrzmy się chociażby ciężkiej pracy, wręcz heroicznej, na oddziałach ratunkowych. Jest to twarda służba dla dobra chorych, jakże często z uszczerbkiem zdrowia lekarza, który ją pełni.

Wracając do Profesora Gamskiego, w tej służbie chorym był on całkowicie bezinteresowny, powiedziałabym purystycznie, nie przyjmował żadnych dowodów wdzięczności, irytowały go nawet kwiaty, którymi pacjenci go obdarowywali.

Profesor nauczał, że medycyna jest nauką budowaną rozumem, ale  i sztuką kreśloną sercem i intuicją. W tym duchu zachęcał do głębokiego umiłowania człowieka, wskazywał na konieczność nawiązania głębokiego kontaktu psychicznego z cierpiącym człowiekiem  nawoływał do szlachetnego buntu przeciwko jego cierpieniu i twórczego poświęcenia się, podkreślę twórczego. To twórcze poświęcenie lekarz może realizować wszędzie tam, gdzie są chorzy, ale przede wszystkim, jak mawiał Profesor w świątyni nauki. Uniwersytet, akademia mają za cel odkrywanie prawd naukowych, głoszenie ich, opracowywanie i doskonalenie metod poznania. W tym właśnie wyrażać się ma owo „twórcze poświęcenie”. Profesor podkreślał, że wielka jest waga i powaga takiej pracy, wysoka godność, dostojeństwo wyższej uczelni, która wychowuje lekarza i  stwarza mu warunki naukowej aktywności. Inspirował, zachęcał do pracy naukowej, wzbudzał wiarę we własne możliwości. Każdy miał równe szanse. Nawet cienia antyfeminizmu, żadnych protekcji, priorytetów, żadnych obaw, że jakiś  nowy doktor habilitowany zagrozi jego pozycji. Otwierał szeroko drzwi tej Świątyni Nauki przed młodymi. Każdy z was w swoim plecaku nosi buławę profesorską mawiał do asystentów.

Uczył jak szukać tematów badawczych, doskonalić metody poznania, jak opracowywać badania naukowe, jak precyzyjnie pisać wnioski prac naukowych, wskazywał na ukryte błędy. Niezmordowanie poprawiał nasze prace, ucząc nas przy tym pisać piękną polszczyzną, używać mian polskich, zamiast  naleciałości obcojęzycznych. Dziś taka walka o czystość języka polskiego byłaby skazana na całkowite niepowodzenie.

Każdy mógł się doktoryzować, ale profesor dbał o wysoki poziom tych prac. Uczył także zwykłych zdawałoby się, ale jakże ważnych dla lekarza umiejętności. Pamiętam, jak kiedyś usiadł ze mną przy biurku w pokoju lekarskim, by napisać razem ze mną historię choroby. Zwracał uwagę na precyzyjne zbieranie wywiadu, dokładne badanie chorego.

Profesor oddziaływał na nas, na swoich uczniów, swoją niezwykłą osobowością. Pomimo wytężonej pracy znajdował czas na teatr, regularnie uczęszczał na koncerty muzyki klasycznej. Kochał poezję i sam pisał wiersze, także w języku łacińskim. Był członkiem Unii Polskich Pisarzy Medyków.

Tworzył wokół siebie niepowtarzalny świat kultury, ciepła i życzliwości. Nigdy z nikim nie rozmawiał z pozycji wyższości czy dogmatycznej pewności siebie, także wówczas kiedy wyraźnie przewyższał rozmówcę intelektem. Przekonywał, dyskutował a w wypadku rozbieżnych stanowisk np. przy łóżku chorego mawiał: proszę mnie przekonać może nie mam racji. Za błędy lekarskie swoich asystentów, te zawinione i niezawinione, winę zwykł brać na siebie. Przyjmował pełną odpowiedzialność za wszystko co wydarzyło się w klinice przez niego kierowanej. Miał też odwagę uczyć się od swoich asystentów, pytać ich o zdanie. Mawiał:  proszę mnie nauczyć, dziękuję znowu się czegoś nauczyłem. W tym też tkwiła jego wielkość. A przecież był internistą o wszechstronnym wykształceniu, o intelekcie i rozległej wiedzy przewyższającej nas wszystkich razem wziętych. Stosował niespotykaną, sobie tylko właściwą formę nagany: niech się pan czuje zwymyślany.

Profesor Gamski uczył nie tylko jak być lekarzem, ale także jak być człowiekiem, uczył rozróżniać dobro od zła, prawdę od fałszu. Prawda przepajała jego całe życie. Nie rozmijał się z nią nawet w najmniejszych szczegółach, o prawdę walczył nie zyskując tym sobie przyjaciół. Prawdę rozumiał jako zgodność sądu, myśli i słowa z rzeczywistością. Tak rozumiana prawda jest podstawowym i najsilniejszym łącznikiem między ludźmi, zapewnia porozumienie. W duchu prawdy Profesor Gamski dążył do utrzymania wysokiego poziomu przewodów doktorskich i habilitacyjnych. Zdarzyło mu się kilkakrotnie przyczynić się do przerwania takich przewodów w wypadku naruszenia prawidłowości norm postępowania, pomimo pozytywnych ocen recenzentów. Bolał, że jest przez to niezrozumiany, że przypisuje się mu inne niż walka o prawdę, intencje. Dążność do prawdy, świadczenie o niej nie pozyskiwało mu przyjaciół, nie był dobrym partnerem w tzw. układach uczelnianych i oczywiście nie należał do PZPR. Niechaj świadczy o tym fakt, że Profesor Gamski pomimo znaczącego i oryginalnego dorobku naukowego, w tym 25 przewodów doktorskich, 5 przewodów habilitacyjnych, rozległej działalności naukowej w Polsce (m. in. w  komisjach PAN, radach instytutów naukowych), został profesorem zwyczajnym z 20 letnim opóźnieniem po uzyskaniu tytułu profesora nadzwyczajnego.

Natomiast nieprawda, pisał Profesor, jako przeciwieństwo prawdy jest niezgodnością sądu i słowa z rzeczywistością. Z niej wypływa nieprawda w działaniu przynosi szkodę jednostce i wspólnocie. Więcej, niszczy tę wspólnotę bezpowrotnie. Wielka jest odpowiedzialność przed Bogiem i historią takich niszczycieli prawdy. Przerażające jest – pisał – jak wielu ludzi ulega nieprawdzie tylko dlatego, że płynie ona ubrana w uroczyste szaty oficjalnych wypowiedzi zapewniających o swej najlepszej woli i najgenialniejszych pomysłach.

Prawda zatem jako wartość nadrzędna musi być stale obecna we wszystkich przejawach naszego życia. Musi harmonijnie tętnić w  naszych myślach, w słowie mówionym i pisanym w czynach, w całym postępowaniu.

Aby tak opisana przez Profesora prawda była obecna we wszystkich przejawach życia człowiek powinien podjąć się trudu prawidłowego  kształtowania swojej świadomości. Świadomość to niezwykle ważny fundament bytu oraz rozwoju człowieka pisał Profesor. Świadomość, powinna być wieloprofilowa oparta o religijne moralne, etyczne, narodowe, historyczne, estetyczne, artystyczne i zawodowe i inne wartości.

Dziś chcę wołać o ratunek dla świadomości, o ocalenie wartości podstawowych tkwiących w duszy ludzkiej mówił do młodzieży studenckiej na początku roku akademickiego 1988/89.

Profesor w swoich rozważaniach dłużej zatrzymuje się nad świadomością religijną. Tę własną świadomość człowieka wierzącego, głęboko wierzącego, rozumiejącego sens cierpienia odkrywa nam w modlitwie do Matki Bożej wzywanej jako Uzdrowienie Chorych. Napisał ją jako młody lekarz, u progu swej lekarskiej posługi we Lwowie. Oddawał w niej Matce Bożej swoich chorych i tych którzy ich leczyć i pielęgnować będą. Prosi w tej modlitwie, by matka Boża zaniosła Panu Bogu udrękę cierpiących, aby Stwórcy była z tego chwała, a duszy pożytek, aby to cierpienie było ofiarą za winy własne i bliźnich, aby w tym cierpieniu przepaliła się cała przeszłość człowieka i była dla niego światłem na dalsze życie darowane mu jeszcze przez Opatrzność.

Tej modlitwie, którą ułożył jako młody lekarz jeszcze we Lwowie, był wierny do końca swojego życia. Codziennie przed pracą można go było spotkać na porannej Mszy św. Był głęboko religijny, religijnością mądrą, zdrową, daleką od jakichkolwiek przejawów dewocji. Do końca (zmarł w 76 roku życia) zachował młodzieńczy wręcz entuzjazm do życia. Jeszcze na kilka miesięcy przed śmiercią  przeszedł Orlą Perć chociaż brzemię ludzkiego losu zdawało się go przygniatać bardziej niż kiedykolwiek. Jak w jednym z jego ostatnich wierszy

„Przede mną – tylko głucha

Noc

I ziąb

I smutków splot cierniowy”.

Odszedł nagle mając spakowaną walizkę na pielgrzymkę do Ziemi Świętej … 20 stycznia 1989 roku w Gdańsku.

Ostatni werset modlitwy, młodego lekarza Mieczysława Gamskiego, brzmi jak rozstanie się z własnym życiem, jak modlitwa ostatniej godziny życia. „A jeśli Bóg zarządzi inaczej, bądź (Matko) przy mnie do końca … przeprowadź mnie tam gdzie nie ma już żadnego smutku, żadnych łez … gdzie jest tylko Bóg w Trójcy Jedyny”.

Czy był człowiekiem bez skazy? Oczywiście, że nie. Popełniał błędy jak każdy człowiek. Potrafił jednakże się do nich przyznać, przepraszać za nie także swoich asystentów. Nie miał szczęścia w życiu osobistym, ale przecież w świecie, który tworzył wokół siebie był, na swój sposób, szczęśliwy. Był samotnym, ale nie samotnikiem. Ubogacał wielu swoim człowieczeństwem.

Non omnis moriar

                                                                                Grażyna Świątecka