PRZEBITE SERCE BOGA-CZŁOWIEKA

„Będą patrzeć na tego, którego przebili” (Za, 12,10)

        Przypatrzmy się Temu, Którego przebili. To właśnie w przebitym Sercu Ukrzyżowanego, otwarte jest Serce samego Boga. Poprzez to przebite Serce pragniemy dosięgnąć Boga, zobaczyć, jaki On  jest! Ale jednocześnie mamy świadomość, że stajemy na progu Tajemnicy. Możemy tylko jak Maryja przyjąć tę Tajemnicę do serca i cierpliwie oczekiwać zrozumienia Bożego działania w nas. Będzie ono dojrzewać w naszym wnętrzu.

Zajrzyjmy też do serca współczesnego świata, do serca człowieka tak często przebitego, przepełnionego: lękiem, żądzą panowania i przyjemności, nieprawością.

I zapytajmy, co przebite Serce Jezusa ma nam dziś do powiedzenia. 

Najpierw jednak – i to jest ważne dla naszych rozważań – jak będziemy rozumieć słowo „serce”.

Biblijne pojęcie serca

W języku biblijnym słowo serce jest siedliskiem ludzkiego życia, wszystkiego, co działa na nas w głębi naszej osobowości – uczuć, pragnień, namiętności, myśli oraz podejmowania decyzji. Ale przede wszystkich jest miejscem rozeznawania różnych sposobów jakich używa Bóg, by człowiek dostrzegł, doświadczył i przejął się tęsknotą Boga za Nim. Jest też miejscem, by cierpliwie uczył się odkrywać Boże pragnienie, miłosnego spotkania Boga z człowiekiem tak żywego jak Przyjaźń. Serce nie jest zatem  tylko intymnym siedliskiem prywatnej uczuciowości. 

Zapytajmy się siebie jak dalece ja zatęskniłem za Bogiem? Odpowiedź niech będzie prawdziwa, nie „ prawidłowa”… To wielka różnica. Jeśli jest mi źle bez Niego – trudno o większy dar …. Tęsknota za Bogiem jest wielką łaską.

Przebite Serce Jezusa

W Wielką Sobotę przychodzimy do „ Bożego Grobu”, by uczcić „ święte Rany”. 

Czym jest ta Rana w sercu Chrystusa? Czym jest w samej swej istocie ból, ciężar i ciemność Krzyża?

Nie jest to tylko udręka ciała, w którą tak bardzo zagłębiała się myśl pobożna ubiegłych stuleci, nie jest to nawet sama śmierć fizyczna, ale coś niewypowiedzianie, głębszego a nawet przerażającego.

Dotknąć „Rany w Sercu” jest czymś, o czym mówi wołanie Jezusa na Krzyżu, które tylko jeden z ewangelistów miał odwagę utrwalić: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił” (Mk15, 34). Nie pomniejszajmy goryczy tych słów tłumaczeniem, że Jezus „ tylko” cytował początkowy werset psalmu 22, który kończy się słowami nadziei i zaufania do Boga. Czy to choć trochę łagodzi grozę Chrystusowego wołania?

W zdaniu tym dostrzegamy ciemność chwili, o której Skład Apostolski mówi: zstąpił do piekieł. W tej chwili ukrzyżowana i przebita została Jego wiara, Jego jedność z Ojcem.

Ciężki „ śmiertelny” grzech „zabija życie Boże” w nas, jak mówi katechizm.

A teraz Bóg i grzech spotykają się jak nigdy dotąd. Te dwa całkowite przeciwieństwa zetkną się i przenikną: Chrystus „stał się dla nas grzechem” (Gal 3,13) mówi o Ukrzyżowanym św. Paweł.

Marcin Luter rozwija dramatycznie tę myśl: Bóg polecił swojemu Synowi,  aby -  On, jedyny sprawiedliwy – stał się największym grzesznikiem, aby zszedł do wszystkich grzechów świata, aby był przestępcą w Adamie, mordercą w Kainie, cudzołożnikiem w Dawidzie, tchórzem w Piotrze, zdrajcą w Judaszu.

Stać się Barankiem ofiarnym to wziąć na siebie cały  grzech świata, jak głęboko ujął to św. Paweł. Oznacza to całkowitą solidarność z grzesznikami, tę najbardziej skrajną z możliwych: nie zgrzeszyć, ale grzechem się stać, stać się przekleństwem (Gal 3,13).

To jest właśnie tajemnica przebitego Serca, spotkania się grzechu i Boga w ludzkim sercu, które jest równocześnie Sercem Bożym, Człowieka z Nazaretu, o Którym Kościół w Litanii do Najświętszego Serca Jezusowego śpiewa, że w nim „mieszka cała pełnia Bóstwa”.

Często w agonii, w godzinie śmierci  nawet święci ludzie – przeżywają chwile zwątpienia i chwile pokusy, by poddać się rozpaczy. Św. Teresa z Lisieux wyznała na łożu śmierci: „Nachodzą mnie myśli najgorszych ateistów”. 

I Teresa przyjęła to doświadczenie Bożego milczenia jako swoją „ofiarę za niewierzących”, jako przejaw duchowej solidarności z tymi, którzy w Boga nie wierzą. Również z tymi, którzy do tego stopnia są oddzieleni od Boga, że sami nawet nie czują, jak zimne i przerażające jest życie bez Boga, ponieważ nigdy nie zaznali Jego delikatności i bliskości. Uczestnicząc w tym doświadczeniu Bożego milczenia, jak św. Teresa, człowiek wchodzi w pewnym stopniu w opuszczenie Ukrzyżowanego przez Boga, w Jego agonię, w tajemnicę przebitego Serca – „Boże  Boże czemuś mnie opuścił”.

To duchowe doświadczenie opuszczenia przez Boga także nam nie jest obce. Nasza wiara nie jest zbiorem optymistycznych iluzji, lecz drogą, w trakcie której od czasu do czasu wystawieni możemy być na piekło wątpliwości i pustynię Bożego milczenia. Ale droga wiedzie dalej… przez milczenie Wielkiej Soboty – do Poranka, który przyniósł „Światłość, która w ciemności świeci, a ciemność jej nie ogarnęła”.

Stygmaty i przebaczenie

Nieżyjący już dziś arcybiskup praski kardynał Tomašek, świadek zamachu na Jana Pawła II na placu św. Piotra, opowiadał kiedyś o swojej rozmowie z rannym Papieżem, kiedy odwiedził go w rzymskiej klinice dziesięć dni po zamachu. Na proste pytanie, jak się czuje, leżący w łóżku papież wskazał oczami na swoje obandażowane rany i podłączoną aparaturę i dodał z uśmiechem: „no cóż jestem stygmatyzowany”.

Czy zamach na Jana Pawła II nie był jakimś znakiem prorockim? Czy przez to, że na sobie samym, na swoim ciele nosił ranę, która za niecałe ćwierć wieku okazała się najgroźniejszą raną nadchodzącego stulecia – zbrodnią terrorystycznych ataków – czy Papież nie spełnił podobnej roli do tej, jaka Pan wyznaczał prorokom Starego Testamentu, by swoim losem i postępowaniem w sposób symboliczny i ostrzegawczy zwiastować to, co wkrótce miało spaść na cały naród?

I czy ten właśnie Papież po zagojeniu się ran nie odpowiedział na to  pytanie w taki sposób, że podniósł z ziemi i objął  w celi więziennej człowieka, który targnął się na jego życie i był przyczyną jego cierpień.

Papież pokazał nam, że nie możemy pozwolić na to, by przemoc i zło zwyciężyły i napełniły nas jadem nienawiści. Bowiem nienawiść zaciemnia nasz umysł rozkręca spiralę  odwetu  podtrzymując w świecie zarzewie nieustannej, niekończącej się wojny. Tylko wtedy, gdy nie staniemy się częścią zła rodzina ludzka uchroni się od samozagłady i będzie mogła kroczyć po drogach trzeciego tysiąclecia chrześcijańskiej ery, której bramę otworzył odważny Papież swoimi stygmatyzowanymi rękami.

Dotknij ran

Pierwszym krokiem w stronę uzdrowienia ran świata jest nasze nawrócenie, skrucha, pokora, odwaga poznania prawdy o sobie samym. W duchu prawdy, w pokorze i ze skruchą trzeba dotknąć własnych ran.

Chrystus, Który do nas przychodzi i pokazuje nam swoje Rany może rozbudzać nasza odwagę ku prawdzie, odwagę do wyzbycia się pancerzy, masek i zatuszowań, którymi wobec innych, a czasem wobec siebie, zakrywamy nasze własne zranienia. Dotyczy to w pierwszym rzędzie przeżyć traumatycznych, które są w nas – pomimo wszelkich starań by o nich zapomnieć – na tyle żywe, że wciąż ściągają na siebie naszą uwagę.

Człowiek najwięcej wysiłku wkłada wówczas w ich ukrycie, stłumienie i rekompensatę chociażby poprzez permanentny pracoholizm. Często bezpośrednia konfrontacja z tymi problemami wewnątrz nas samych jest mniej męcząca, bolesna czy niebezpieczna niż nieustanna ucieczka przed nimi. Kiedy człowiek rzeczywiście potrafi znaleźć oparcie w zapewnieniu, że Bóg przyjmuje nas takimi jakimi jesteśmy, znajdzie uzdrowienie w ranach Ukrzyżowanego, w Jego przebitym Sercu.

W modlitwie eucharystycznej z IV wieku, Serapiona z Thomis, która wyraża istotę doświadczenia pierwszych chrześcijan, jest przejmujące błagalne wezwanie do Boga:

„Prosimy Cię, spraw abyśmy naprawdę żyli”.

„Abyśmy naprawdę żyli” w Jezusie Chrystusie i aby On żył w nas przez Jego Rany i znaleźli nasze miejsce w Jego Sercu.

                                                         O. Andrzej Szczypa SJ