Wiesława Brandt

 laureatka nagrody im. Aleksandry Gabrysiak w 2001 r

Wśród pracowników Gdyńskiego Hospicjum im. św. Wawrzyńca nagrodzonych doroczną nagrodą im. Aleksandry Gabrysiak w r. 2001 była Wiesława Brandt, lekarz medycyny, specjalista chorób płuc. Odeszła nagle 26 października 2010 r., niemal w biegu, bo do ostatnich dni swojego życia niosła pomoc lekarską ciężko chorym pacjentom onkologicznym w Hospicjum im. św. Wawrzyńca w Gdyni  stacjonarnym a także domowym.

Tę służbę pełniła ofiarnie, wręcz heroicznie bo przecież od czasu przejścia na emeryturę w 1995 r. mogłaby cieszyć się tzw. zasłużonym odpoczynkiem, tym bardziej, że sama była poważnie chora. Od lat cierpiała na cukrzycę insulino-zależną i chorobę niedokrwienną serca, wielonaczyniową. Chciała być do końca lekarzem, nieść pomoc i nadzieję tym najbiedniejszym, najbardziej cierpiącym chorym. Kochała ludzi, kochała swój zawód, swoje powołanie lekarskie. Lekarzem chciała zostać od dziecięcych lat. Już
w piątym roku życia mówiła, że kiedyś będzie leczyć chorych.

Kim była dr Wiesława Brandt?  Urodziła się w Bydgoszczy 6 września 1934r. w wielodzietnej rodzinie pp. Kazimiery i Franciszka Żakowskich. Tam też ukończyła szkołę powszechną. Te szkolne lata przypadły na czas niemieckiej okupacji i w początkowych latach nauczanie odbywało się wyłącznie w języku niemieckim. W domu rodzinnym uczyła się czytać, tak jak wszystkie polskie dzieci w tym czasie,
z elementarza Falskiego. Był to niezwykły podręcznik, „zahartowany w ogniu”. Ojciec Wiesi uratował go
z płonącego stosu niszczonych przez Niemców polskich książek. Ale i czytanie w języku polskim też było zakazane przez okupanta. Zdarzyło się że pewien Niemiec nakrył ją przy czytaniu polskiego elementarza. Na szczęście nic złego, poza mocnym upomnieniem, nie wyniknęło z tego. Po wojnie rodzina pp Żakowskich przeprowadziła się do Gdańska i zamieszkała w Nowym Porcie przy ul. Wyzwolenia 9.  
A rodzeństwa Wiesia miała kilkoro – młodszą siostrę  Zofię oraz braci Władysława (późniejszego księdza), Antoniego, Stanisława i o ponad 20 lat młodszego Przemysława. W domu, jak to w rodzinie wielodzietnej, trzeba było pomagać rodzicom zwłaszcza kiedy przyszedł na świat mały Przemek.

W 1952 r. Wiesława Żakowska ukończyła Liceum Ogólnokształcące w Nowym Porcie uzyskując świadectwo dojrzałości i tego samego roku rozpoczęła studia w Akademii Medycznej na Wydziale Lekarskim. Tam spotkałyśmy się.  Przez cały okres studiów byłyśmy w tej samej grupie. Zaprzyjaźniłyśmy się. Łączyło nas wiele, przede wszystkim poszukiwanie nadrzędnych wartości w życiu, głębi chrześcijaństwa. Takie możliwości stworzyło środowisko Duszpasterstwa Akademickiego, prowadzonego przez niezapomnianego, światłego i mądrego duszpasterza ks. Jana Mokrzyckiego o sercu ojcowskim. Mieściło się ono przy kościele Najświętszego Serca P. Jezusa w Gdańsku-Wrzeszczu, przy ulicy Czarnej. Tam właśnie szlifowaliśmy nasze chrześcijaństwo. Zdobywaliśmy także wiedzę z zakresu etyki lekarskiej uzupełniając w ten sposób niedobory wykształcenia medycznego. Były też wspólne wyprawy górskie
w Tatry, w Bieszczady, góry Świętokrzyskie, a w zimie na nartach przemierzaliśmy Beskidy. Odkąd pamiętam przy boku Wiesi był Janusz Brandt, kolega z Wydziału Stomatologii (później ukończył też medycynę i specjalizował się w laryngologii). Pobrali się zaraz po absolutorium Wiesi w 1957 r. Byli szczęśliwym małżeństwem. Pan Bóg obdarzył ich trojgiem dzieci (Szymon, Maria i Wojciech). Jaka to była rodzina, jaki to był dom?  Oddajmy głos córce Marii.

„Sięgam pamięcią do najwcześniejszego dzieciństwa i przypominam sobie poranne dźwięki: skrzypienie kierpców, Mamusia w domu zawsze chodziła w kierpcach, i odgłos otwieranych drzwiczek do pieca,
w domy były kaflowe piece. Wieczorami pamiętam Mamusię opartą o piec, odmawiającą różaniec. Błogie, bezgraniczne poczucie bezpieczeństwa. 

Mamusia zawsze pracowała zawodowo, dyżurowała i obiektywnie patrząc, często nie było Jej w domu, ale subiektywnie nigdy nie odczuwałam Jej nieobecności. Mieliśmy z braćmi wyznaczone konkretne zadania do wykonania: obieranie ziemniaków, rozwieszanie prania na strychu, wyjście z psem na spacer itp. Było to dla mnie zupełnie normalne, każdy ma obowiązki w domu, a że często wykonywaliśmy to, co nam zadano „na ostatnią chwilę”, to już zupełnie inna sprawa.

Codziennie wieczorem wszyscy razem siadaliśmy do kolacji, oczywiście bywało, że któregoś z rodziców,
z racji pracy, nie było z nami. Taka nieobecność była zupełnie naturalna dla naszej rodziny. Te kolacje, to był czas kiedy każdy z nas mógł opowiedzieć o swoim dniu, rodzice opowiadali nam o swojej pracy, rozmawialiśmy też o książkach, filmach, o wszystkim. Oboje rodzice stworzyli nam taki dom, w którym czuliśmy się ważni i potrzebni, a także nauczyliśmy się szanować odmienne zdanie innych.

Tak z perspektywy czasu i swoich zawodowych doświadczeń, widzę swój dom rodzinny.”

Dr Wiesława Brandt w 1964 r. rozpoczęła pracę (początkowo na wolontariacie) na Oddziale Chorób Płuc Szpitala Miejskiego w Gdyni - Grabówku. Po uzyskaniu specjalizacji z tej dziedziny (II stopnia w 1972) została ordynatorem tego oddziału. Pełniła tę funkcję w latach 1979-95. Jakim była ordynatorem, lekarzem? Posłuchajmy wspomnień dra Mirosława Pietrzaka.

Postać dr Wiesławy Brandt to niezwykła osobowość.  To pełen spokoju, umiaru, taktu i wielkiej kultury człowiek. To prawdziwy lekarz, dla którego dobro chorego było zawsze nadrzędne. To lekarz oddany
i ofiarny, zawsze gotowy spieszyć z pomocą.

Dr Wiesławę Brandt poznałem ponad 20 lat temu. Pani dr była ordynatorem Oddziału Płucnego Szpitala Miejskiego (oddział ten mieścił się w oddzielnych budynkach w Gdyni na Grabówku), a ja wtedy byłem młodszym asystentem pracującym w Oddziale Internistycznym Szpitala Miejskiego w Gdyni. Ta znajomość była ściśle zawodowa – konsultacje w sprawie chorych, którzy mieli być przekazani do oddziału płucnego. Pani Doktor jawiła mi się wtedy, jako Lekarz bardzo wymagający i surowy, czuło się wyraźny respekt, nawet w rozmowie telefonicznej. Żaden młokos nie mógł pozwolić sobie na brak profesjonalizmu. „Krotko i na temat”.

Potem była walka o przetrwanie Szpitala na Grabówku. Niestety walka okazała się nieskuteczna, mimo protestów pacjentów, szpital został rozwiązany, a w Miejskim Szpitalu na Placu Kaszubskim powstała namiastka pulmonologii – maleńki oddzialik, który i tak został rozwiązany. Dr Wiesława Brandt przeszła na emeryturę. 

Wtedy spotkałem chorą, która wielokrotnie była hospitalizowana w Oddziale Chorób Płuc, jak ona pięknie mówiła o dr Brandt, jaką wdzięcznością darzyła cały personel. Mówiła „tam na Grabówku, to jak w domu”.

Po latach spotkaliśmy się z dr W. Brandt w pracy hospicyjnej. Tu mogłem bliżej poznać Tego niezwykłego, mądrego człowieka, doświadczonego lekarza, z wielką wiedzą medyczną.       Dr Brandt nigdy nie dała do zrozumienia, że jest ordynatorem. Pełnia pokory. Zdecydowana w tym co robi, energiczna, ale spokojna – tym spokojem zarażała innych.

Zawsze uczynna (jak nie miał kto wziąć dyżuru, to dr Brandt mogła), służąca dobrą radą, troskliwa o chorych, umiejąca rozmawiać z ciężko chorymi, ale także i z rodzinami i tłumaczyć, że nadchodzi czas rozłąki. Przede wszystkim słuchająca co chory ma do powiedzenia – to prawdziwa sztuka prowadzenie dialogu z umierającym.

A nasze relacje osobiste – zatroskanie o moje sprawy rodzinne. Prawdziwe wsparcie Matczyne (taka była między nami różnica wieku) w bardzo trudnych dla mnie chwilach. Sama była bardzo dobrą Matką i Babką i to się widziało i czuło, że żyje sprawami dzieci.

Wiele zawdzięczam pani dr Wiesławie Brandt, trudno to wszystko przelać na papier, bo przecież „to co jest najważniejsze i tak jest niewidzialne dla oczu”.

Muszę dodać – sama była przez wiele lat ciężko chora, ale nigdy nie skarżyła się. Z uśmiechem pokonywała swe słabości. Czasami o coś się zapytała, poradziła się wiedząc, że pracuję w poradni kardiologicznej, ale nigdy nie chciała robić problemu. Nie chciała się nad sobą użalać i tak pozostało do końca. 

Mówiła w ostatniej rozmowie „po badaniu wrócę na dyżury do Hospicjum, bo co mam robić w domu – zastanawiać się kiedy… co ma być to będzie”. I stało się. – Zakończył się jeden wspaniały dyżur.

                             Bardzo mi brakuje Ciebie droga Doktór Wiesławo.

Bardzo nam wszystkim – Rodzinie, przyjaciołom, współpracownikom – brakuje Wiesi, Mamy, dr Wiesławy Brandt, ale jednocześnie wszyscy Jej Bliscy odczuwają świetlistą, pogodną obecność Jej Ducha.

W pamięci wielu pozostanie „pięknym przykładem wykorzystania Bożych darów i talentów w opiece nad chorym człowiekiem” (z nekrologu z Hospicjum).

                                                                               opracowała    Grażyna Świątecka